Dzisiaj ostateczną sankcję ma uzyskać nowa dyrektywa telekomunikacyjna, która na najbliższe lata określi zasady zarządzania rynkami (rynkiem?) telekomunikacyjnymi w państwach Unii Europejskiej. Jak to często bywa, z pierwotnych ambicji projektu pozostała tylko część i – jak na warunki polskie – nie taka znowu rewolucyjna. Co nie znaczy, że dyrektywie nie należy się uważnie przyjrzeć skoro określi jednolitą stawkę FTR/MTR w Unii, przyjmie zasady odwoływania szefów organów regulacyjnych, czy ustanowi nowe zasady dostępu do sieci mobilnych.
O konieczności przyjęcia nowego pakietu przepisów dla rynku telekomunikacyjnego w Unii Europejskiej mówiło się już od wielu lat i taką mniej więcej metrykę ma projekt, który dzisiaj formalnie winna przyjąć Rada Unii Europejskiej. Koncepcja legislacji powstała jeszcze w 2013 r. i w pierwotnej, ambitnej, wersji była długo negocjowana przez państwa członkowskie. Specyficzne tematy – jak regulacja roamingu, zasada neutralności sieci, czy zakaz geoblokowania w internecie – jeden po drugim przechodziły do specustaw i od kilku lat są już w obrocie prawnym. Sprawy ściśle związane z rynkiem telekomunikacyjnym przyjęły miano Europejskiego Kodeksu Łączności Elektronicznej (dalej EKŁ lub Kodeks), który i tak wymagał jeszcze prawie trzech lat pracy.
Jak zwykle leitmotivem negocjacji była zaciekła walka o harmonizację prawa w krajach członkowskich oraz przenoszenie kompetencji krajowych organów na szczebel unijny. Z ambitnych założeń, jakie w 2013 r. przedstawiła jeszcze komisarz Neelie Kroes nie zostało dużo, ale kolejny krok w kierunku ujednolicania prawa w Unii został znowu dokonany.
Kodeks – wbrew nadziejom niektórych – przyjął formę dyrektywy, co oznacza, że do systemów prawnych krajów Unii zostanie dopiero wdrożony. Implementacja jest jednak obligatoryjna i musi zostać dokonana w ciągu 2 lat od publikacji Kodeksu. Od tej zasady są wyjątki – niektóre przepisy mogą wejść w życie później. Z drugiej strony niektóre postanowienia Kodeksu wejdą w życie automatycznie (bez konieczności transpozycji do krajowego prawa) i to wcześniej – w ciągu 12 miesięcy od wejścia w życie aktu, a więc już do końca przyszłego roku. Z różnym efektem dla przedsiębiorców telekomunikacyjnych.
Warto przy tym zauważyć, że czasie przewlekłych prac nad Kodeksem legislacje krajowe nie stały w miejscu i prawo ewoluowało na ogół w podobnym co Kodeks kierunku. Z tego powodu całkiem sporo zapisów Kodeksu nie stanowi w warunkach polskich wielkich innowacji. Można wspomnieć np. przepisy dotyczące dostępu telekomunikacyjnego, przeciwdziałania cyberzagrożeniom, czy też praw konsumentów. Nie zmienia to faktu, że Prawo telekomunikacyjne musi zostać do Kodeksu dostrojone w najbliższych latach.
W pobieżnym przeglądzie staraliśmy się wypunktować te zapisy EKŁ, które – w naszym odczuciu – mogą realnie zmienić praktykę rynkową w Polsce lub zwyczajnie wydają się najciekawsze.
1. Dyrektywa wdraża dyskutowane już od bardzo dawna „ogólne zezwolenie telekomunikacyjne”, które w pierwotnym założeniu miało umożliwić każdemu przedsiębiorcy z Unii nieskrępowaną działalność na rynku telekomunikacyjnym dowolnego kraju członkowskiego. W praktyce warunkuje ono tyle, że każdy przedsiębiorca może świadczyć usługi telekomunikacyjne w dowolnym kraju unijnym i nie można wymagać w tym celu niczego więcej, niż zgłoszenia do właściwych organów krajowych. W jednej z propozycji równoprawnym organem przyjmującym zgłoszenia miał być BEREC – organizacja krajowych regulatorów – ale kraje członkowskie nie zgodziły się zrezygnować ze swoich prerogatyw. BEREC będzie jedynie określał standardową formę zgłoszenia działalności telekomunikacyjnej.
Taki ułatwiony tryb działalności nie zmienia faktu, że przedsiębiorca telekomunikacyjny nadal podlega prawodawstwu lokalnemu we wszystkich aspektach swojego działania, jak np. realizacji obowiązków związanych z bezpieczeństwem, uzyskaniem zasobów numeracyjnych lub częstotliwościowych, czy prawa instalowania urządzeń telekomunikacyjnych.
Ponieważ w Polsce działalność telekomunikacyjna od dawna podlega tylko zgłoszeniu, to fakt, że rejestrowane będą również podmioty spoza Polski niewiele zmienia z gruntu lokalnej konkurencji na rynku. Rejestracja przedsiębiorstw zagranicznych ma natomiast inną implikację: może powodować odwołanie do BEREC w transgranicznych sporach (art.27) międzyoperatorskich. Ich definicja nie jest ścisła, a ewentualna pojemność pojęcia może zależeć od inwencji europejskich operatorów. W takich sporach BEREC, co prawda, nie będzie wydawał decyzji, ale z jego opinią będą musiały się liczyć krajowe organy regulacyjne (co w praktyce często oznacza ostatnie słowo).
Ponadto przedsiębiorca telekomunikacyjny nie będzie już musiał utrzymywać sieci, ani obsługiwać klientów w krajach, w których chce uzyskać dostęp do sieci innego telekomu. To może potencjalnie wpłynąć na hurtowy rynek telekomunikacyjny, szczególnie w obszarze tranzytu połączeń głosowych.