Kto zyska, a kto straci na anulowaniu aukcji 5G?

Sieci komórkowe raczej nie mogą się cieszyć z „wysadzenia w kosmos” ogłoszonej w marcu aukcji tzw. pasma C. Teraz żyją bowiem w niepewności, co do nowych warunków tego postępowania, a trudno się spodziewać, by mogły być dla nich korzystniejsze. Marketingowo zyska Plus, który już uruchomił 5G w paśmie 2600 MHz. To zaś może zmusić konkurentów do masowego startu z 5G na częstotliwości 2100 MHz, choć dziś brak większej gamy urządzeń klienckich obsługujących to pasmo.

Testowa instalacja 5G Orange na warszawskim Powiślu.
(źr. TELKO.in)

Czy krajowych operatorów mogło zmartwić ustawowe anulowanie aukcji 5G (czyli pasma 3400-3800 MHz) oraz fakt, że rozdzielenie tych częstotliwości w tym roku staje się mało prawdopodobne?

Przypomnijmy, że w ogłoszonej na początku marca br. aukcji operatorzy mieli składać oferty wstępne do 23 kwietnia. W okresie epidemii ogłoszonej na obszarze Rzeczypospolitej Polskiej z powodu COVID-19 Prezes UKE z powodów formalnych zawiesił bieg postępowania. Jednakże w ramach Tarczy Antykryzysowej 3.0 zaistniał problem formalny, rząd wprowadził przepis, który wymusił anulowanie aukcji 5G w całości. Resort cyfryzacji tłumaczył tę (dość niespodziewaną) decyzję obawami, że po „odwieszeniu” aukcji uczestnicy mieliby możliwość podważania postępowania z powodu uchybienia terminowi składania ofert wstępnych. Do tego doszły kwestie cyberbezpieczeństwa. Zdaniem resortu cyfryzacji, warunki aukcji powinny nakładać na operatorów zobowiązania także w tym zakresie.

Bez względu na (realny) powód odwołania postępowania nie wydaje się to na rękę potencjalnym jego uczestnikom.

– Jestem zdania, że w interesie telekomów było dokończyć postępowanie jak najszybciej – póki nie ma realnej konkurencji, a cena nie jest wygórowana. 450 mln zł za blok, to była – z punktu widzenia operatorów – dobra cena. Teraz kwestia nowego procesu dystrybucji i jego warunków jest sprawą otwartą – mówi Marcin Nowak, analityk giełdowy z Ipopema Securities.

Oficjalnie, co oczywiste, same sieci komórkowe nie potwierdzają, że zaproponowane w odwołanej aukcji ceny wywoławcze były atrakcyjne. Przedstawiciele zarządów telekomów wolą mówić, że były „akceptowalne”.

Czy cena wywoławcza będzie wyższa?

Jean-Marc Harion, prezes Playa, podczas ostatniej konferencji wynikowej stwierdził, że jego firma „ze spokojem” przyjęła fakt anulowania aukcji, bo i tak nie ma na to wpływu.

– Nie jestem zadowolony, bo chcielibyśmy zaoferować najnowocześniejsze usługi jak najszybciej. Jak rozumiem, anulowanie aukcji nastąpiło na skutek wątpliwości prawnych i ze względów technicznych, a jej warunki w przyszłości się nie zmienią. Mam nadzieję, że opóźnienie nie będzie dłuższe niż kilka miesięcy – mówił wtedy prezes Playa.

Pośrednio prezes Playa potwierdza opinię Marcina Nowaka, że lepiej dla MNO, aby aukcja się jednak odbyła. Mówiąc zaś o nadziei „na zachowanie jej warunków”, zdaje się wyrażać obawę, że nowa cena wywoławcza może być jednak wyższa. Poza samą ceną wywoławczą, kosztotwórcze mogą być również inne warunku postępowania, jak aranżacja sprzedawanych zasobów radiowych, limity pasma do zdobycia (ang. spectrum caps), zobowiązania pokryciowe czy liczba potencjalnych uczestników.

Marcin Cichy, były Prezes Urzędu komunikacji Elektronicznej, który rozpoczął postępowanie, mówił otwarcie (np. posłom sejmowej komisji cyfryzacji), że wpływy z planowanej aukcji wyniosą ok. 1,9 mld zł, i że zostało to uzgodnione z ministrem finansów.

Rzeczywiście, przyjęcie zasady, że każdy z operatorów (do których zostało ograniczone postępowanie) będzie mógł uzyskać jedną rezerwację powodowało, że nie można było oczekiwać ostrej licytacji.

Nie trudno zauważyć, że nie było to spójne z wypowiedziami ministra cyfryzacji Marka Zagórskiego, który twierdził, że z aukcji może wpłynąć do budżetu nawet 4-5 mld zł.