Hotspoty i opłaty drogowe w pakiecie dla operatorów

Weźmy "na warsztat" jeden z najnowszych projektów decyzji dla miasta stołecznego Warszawy, gdzie planowanych jest uruchomienie 249 hotspotów z czego 101 poza budynkami, obejmując całkiem spory obszar miasta darmowym internetem. Jednak co ciekawe, na str. 9 projektu można przeczytać:

Jak wynika z informacji, przekazanych przez m.st. Warszawę, zasięgiem hotspotów może zostać objętych około 960 mieszkańców m.st. Warszawy, którzy potencjalnie będą mieli możliwość skorzystania z dostępu do Internetu w swoim miejscu zamieszkania, co stanowi 0,06% z ogólnej liczby mieszkańców m.st. Warszawy.

Co więcej, decyzja UKE wylicza 154 PT działających w stolicy i zobowiązuje do niepsucia komercyjnego rynku. Biorąc pod uwagę, iż propagacji fal zewnętrznego punktu WiFi nie da się zgrabnie dociąć np. do 20 metrów (a są w UKE decyzje określające np. taki zasięg maksymalny!), a liczba zewnętrznych hotspotów wyniesie 101 sztuk, to naprawdę chętnie przeczytałbym ekspertyzę, jak w silnie zurbanizowanej Warszawie każdy hotspot będzie osiągalnych średnio tylko przez 9,5 osoby, czyli… przez nieco ponad 3 gospodarstwa domowe? Lektura projektu decyzji UKE bez takiej ekspertyzy mnie nie przekonała. Zresztą warto spojrzeć jeszcze na str. 14:

Prezes UKE określił w niniejszej Decyzji zasady świadczenia przez m.st. Warszawa bezpłatnej usługi dostępu do internetu, z której mogą korzystać zarówno mieszkańcy m.st. Warszawy, jak i turyści będący w zasięgu hotspotów.

Czy naprawdę w Warszawie konieczne jest zapewnianie darmowego dostępu do internetu mieszkańcom? Pytanie stawiam w kontekście prowadzonych przez UKE konsultacji zwiększenia limitów dla darmowych hotspotów. Nie kryjąc, że zdaniem izb branżowych tych limitów nie należy zwiększać. Izby są zgodne: darmowe hotspoty nie powinny być substytutem stałego dostępu do internetu. Powinny służyć wsparciu obsługi interesantów w urzędach, mogą stanowić usługę oferowaną w szkołach, bibliotekach, czy domach kultury, zaś w lokalizacjach turystycznych – zapewniać uzyskanie informacji turystycznej, opisu, rekomendacji restauracji, czy hotelu. Nie zaś zapewniać pełnowymiarowy, szerokopasmowy i przy tym darmowy dostęp do internetu w czasie wakacji.

Luksusowy hotspot publiczny

Zresztą problemem jest również to, że publiczne hotspoty bywają niezwykle drogie. W województwie łódzkim warto wskazać szczególnie dwa projekty. Jeden dotyczy samego miasta Łodzi. Zacytuję blogera, którego podsunęło mi Google. Paweł Okopień podsumowuje:

Pół miliona złotych (finalnie 417 tys. zł) z miejskiego budżetu przeznaczono na montaż i funkcjonowanie hotspotów w 23 lokalizacjach. (…) Dodajmy jeszcze fakt, że przetargu nie wygrali lokalni przedsiębiorcy tylko firma Acena Technologie z Gdyni.

Z krótkiej kalkulacji wychodzi mi, że jeden hotspot kosztował miasto aż 18 tysięcy złotych. Gdyby budowała firma działająca na łódzkim rynku koszt ten mógłby być znacząco niższy, dzięki możliwości wykorzystania istniejącej infrastruktury.

Warto zauważyć, że z dalszej części wpisu blogera wynika, iż oczekiwaniem niektórych przynajmniej użytkowników jest uzyskanie darmowego (alternatywnego dla rozwiązań komercyjnych) dostępu. Pisze on:

Hotspoty w parkach, na skwerach, czy w centrum miasta, to fajny pomysł nie tylko do wykorzystania w smartfonach, ale również na tabletach i laptopach. W dobie ultrabooków pracujących na akumulatorze kilka(naście) godzin nic nie szkodzi, aby wyjść do parku, usiąść na ławce i popracować w przyjemnej atmosferze, zwłaszcza przy pięknej pogodzie.

Analizując listę hotspotów przy np. mocno zasiedlonej ul. Piotrkowskiej w Łodzi trzeba jednak pamiętać, iż w ich zasięgu są nie tylko spacerujący turyści, ale i setki abonentów usług komercyjnych.