Jeżeli pomijamy kontekst, to rzeczywiście można przyjąć, że zapisy są neutralne. Jeżeli jednak odniesiemy je do rynku sprzętu sieciowego, a zwłaszcza 5G, to sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Wiadomo przecież, że większość dostaw na ten rynek zapewniają trzy firmy, z czego dwie mają główne siedziby na obszarze Unii Europejskiej. Trudno zatem nie uznać, że zapisy KSC stanowią dyskryminację trzeciej z tych firm. Inaczej rzecz ujmując: nie ma nazwy, ale w sito analiz najpewniej trafimy tylko my.
Trudno nie uznać, że celem ostrza legislacji jest Huawei. Mimo oficjalnej narracji rządu nikt w to nie wątpi, i ja też w to nie wątpię. Tak, jest to dyskryminacja przedsiębiorcy (swoją drogą trudno nie dyskryminować, jeżeli ktoś uznaje, że ten przedsiębiorca może być narzędziem wrogich działań).
Zgadzamy się zatem, że zapisy KSC mają charakter dyskryminujący. Właśnie Huawei. Z całym szacunkiem dla naszych konkurentów, którzy – jak pan sugeruje – teoretycznie także mogą być przedmiotem wykluczenia – ich dzisiaj na polskim rynku nie ma, a Huawei na tym rynku jest, a więc to on będzie ofiarą KSC, a nie oni.
Mówi pan, że trudno nie dyskryminować przedsiębiorcy, jeżeli jest narzędziem wrogich działań, co rozumiem jako odniesienie do sytuacji globalnej i postrzegania Chin w świecie. Tylko że ani Huaweia, ani Chin nikt nie określił mianem wroga Polski. Ponadto są takie kraje jak na przykład Niemcy, które są w sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, są członkami NATO, ale nie podjęły kroków tak restrykcyjnych, jak planuje Polska.
W razie potrzeby przecież zawsze można by wydać akt prawny, który zastopuje w kraju działalność danego podmiotu w dziedzinie teleinformatyki, uznaną za szkodliwą dla państwa. Po co zatem wielomiesięczne wałkowanie aktu prawnego, który – jak pan sam mówi – formalnie niczego nie przesądza, a może przynieść wielopłaszczyznowe reperkusje?
Zacznie się od przysłowiowego nadajnika 5G, ale dalej sprawa przez wiele lat będzie nieść reperkusje w bardzo wielu innych obszarach polskiej gospodarki.
To już jest słodka tajemnica premiera i ministrów, dlaczego sprawy toczą się takim właśnie torem. Ja rozumiem, że dyskusja zapisów w KSC, to sygnał dla najważniejszego sojusznika, że jesteśmy gotowi go wesprzeć. Egzekucję tych zapisów może jednak wszcząć dopiero minister ds. informatyzacji lub premier (przewodniczący kolegium ds. cyberbezpieczeństwa), a więc miecz zostanie użyty bądź nie zostanie użyty. W zależności od aktualnych potrzeb. Z politycznego punktu widzenia to sprytne posunięcie.
Ale dlaczego nie oprzeć kontroli cyberbezpieczeństwa na przesłankach technicznych, jak to zrobiły Niemcy czy Finlandia? To byłoby uczciwsze i bardziej wymierne. Łatwiej by było bronić takiego podejścia. Jestem pewien, że na takiej podstawie (także w trybie niejawnym) można by w razie potrzeby podjąć decyzję wykluczającą, gdyby tak dyktował interes polityczny. Ale taka decyzja musiałaby mieć podstawy faktyczne i kogoś, kto tych faktów będzie bronił.... może z tym jest problem?
Mówi pan, że tryb techniczny jest bardziej wymierny. Pewnie dlatego jest mniej wygodny dla podejmowania politycznych decyzji.
To by jednak znaczyło, że Polska chce zająć pozycję skrajną.