Nie ma IoT bez operatorów?

Jakie miasta dominują pośród użytkowników rozwiązań IoT?

Różne. Decydująca jest szybka ścieżka decyzyjna i przejrzysta analiza korzyści. To zazwyczaj łatwiejsze w jednostkach małych i średnich. Mogę podać przykład Lidzbarku Warmińskiego, w którym niedawno – z naszą pomocą – oszacowane zostały korzyści z implementacji systemu zarządzania oświetleniem miejskim. Roczne oszczędności wyniosą ok. 40 tys. zł. Przy inwestycji na poziomie kilkudziesięciu tysięcy złotych. Zwrot będzie zatem bardzo szybki.

Jeżeli to prawidłowy szacunek, to decyzja inwestycyjna wydaje się oczywista.

Tak, ale decydują nie tylko twarde liczby, ale także poziom biurokratyzacji. W mniejszych ośrodkach wystarczy przejść jeden, dwa szczeble, żeby uzyskać decyzję. W dużych miastach trzeba przejść „ścieżkę zdrowia” przez spółki miejskie i wszystkie wydziały zarządów miast, co często trwa bardzo długo.

Co w takim razie ze stolicą? W oczach (raczej pobieżnego) obserwatora zbyt wiele się tutaj nie dzieje, co by znajdowało uzasadnienie w tym co pan mówi.

Wręcz przeciwnie. Według mnie Warszawa należy do liderów cyfrowej transformacji w Polsce. Spójna wizja zarządzania infrastrukturą miejską wyróżnia ją nie tylko na tle Polski, ale nawet Europy. Być może nie potrafi zaprezentować swoich osiągnięć. Miasto wykorzystuje m.in. nasz system do zarządzania infrastrukturą miejską.

Może pan przytoczyć jakieś stołeczne wdrożenia IoT?

Warszawa dysponuje najbardziej otwartą platformą udostępniania danych z miejskich systemów informatycznych, którą Orange pomagał zbudować. Udostępniane są na przykład dane o transporcie miejskim dla zewnętrznych aplikacji. Warszawa pracuje też nad systemem pomiaru jakości powietrza. Za chwilę pojawi się platforma usług wspólnych.

Jak wygląda popyt na rozwiązania IoT po stronie przedsiębiorstw?

Ostatnie pół roku zmieniło nastawienie branży przemysłowej. Okazało się, że w warunkach epidemii zarządzanie niektórymi niezcyfryzowanymi częściami działalności biznesowej staje się trudne lub wręcz niemożliwe. Jeżeli do tej pory procesy oparte były głównie lub wyłącznie na człowieku, to kiedy tego człowieka zabraknie (bo jest chory), to procesy stają. Tutaj praca zdalna wymaga czegoś więcej niż tylko platform do komunikacji pomiędzy pracownikami.

Wiele się mówi o (pozytywnym) wpływie epidemii na sektor teleinformatyczny. Czy zjawiska, o których pan mówi, przekładają się już na kontrakty i wdrożenia rozwiązań IoT?

Jesteśmy raczej na etapie proof of concepts oraz analiz opłacalności.

Nie możemy zapominać, że – co prawda – potrzeby informatyczne rosną, ale w niejednej firmie ubywa środków, więc decyzje inwestycyjne mogą się odwlekać.

Niemniej cieszy mnie, że coraz częściej widzę przykłady bardziej holistycznego niż do tej pory myślenia o cyfryzacji przedsiębiorstw.

Jeżeli dzisiaj pomagacie opracować koncepcje wdrożeń, to kiedy taki wysiłek może zostać skomercjalizowany?

Jeżeli liczymy od fazy rozpoczęcia analiz, to mówimy o około 12 miesiącach oczekiwania na wpływy z wdrożenia. Po stronie klientów sporo czasu wymaga potwierdzenie korzyści z rozwiązania, wiele zależy od wewnętrznego przygotowania firmy na nowe technologie czy zmiany organizacyjne. Od chwili, w której klient podejmuje decyzję o wdrożeniu, czas do komercjalizacji to zazwyczaj od 3 do 6 miesięcy.

Zaczęliśmy od wyników obszaru IoT w Orange Polska, więc na tym samym zakończmy, ale nieco futurystycznie: jak możemy sobie dzisiaj wyobrażać moment przecięcia krzywych przychodowych z IoT oraz M2M? Kiedy IoT dogoni M2M?

Kiedy dwa lata temu zacząłem szefować tym dziedzinom biznesu, zakładałem takie przecięcie w ciągu pięciu lat. Pandemia zmieniła jednak warunki gry, w sumie na niekorzyść, bo choć wzmocniła popyt na rozwiązania IoT, to jednocześnie osłabiła gotowość inwestycyjną. Dlatego dzisiaj spodziewałbym się wyrównania wartości przychodów M2M z IoT w 2024 lub w 2025 r.

Dziękujemy za rozmowę.

rozmawiał Łukasz Dec