Oprócz zawiłości technicznych związanych ze sprzętem klienta, pozostają jeszcze liczne wyzwania po stronie operatora.
Nawiązując do publicznych sporów rzeczników Orange i UPC Polska odnośnie „fibersztuczek na DOCSIS”, pragnę przypomnieć, że GPON to również medium o charakterze dostępu punkt-wielopunkt, gdzie dokonuje się pasywnego podziału mocy optycznej i dostępnego pasma na wielu użytkowników.
W najbardziej powszechnej implementacji obecnych sieci PON mamy do dyspozycji porty liniowe o przepływności 2,5/1,5 Gb/s. Te zasoby już w terenie można dzielić na 64 lub nawet 128 użytkowników (w praktyce split jest mniejszy ze względu ograniczenie najdłuższego dystansu miedzy końcówkami). Jeśli teraz na takiej instalacji chcemy przy akceptowalnym overbookingu sprzedawać łącza „gigabitowe” (cudzysłów celowy), to na jeden port PON nie powinno przypadać więcej jak 25 użytkowników. Trochę mało, biorąc pod uwagę koszty samych urządzeń i sieci w terenie. Zasadniczo nie wchodzą wtedy w grę łącza symetryczne, dla których niemal wyłącznie zarezerwowany jest aktywny Ethernet punkt-punkt.
Dyskusja o narzędziu pomiarowym, które mogłoby definitywnie rozstrzygnąć spór pomiędzy operatorem, a jego klientem trwa długo. Poruszałem ten temat już w 2013 r. w artykule o rozcieńczaniu whisky. Od tamtego czasu minęło pięć lat i wreszcie mamy: oficjalny tester Urzędu Komunikacji Elektronicznej.
Swoje odczucia na temat jego funkcjonalności przekazał już publicznie dr inż. Karol Kowalik. Podzielam w lwiej części to stanowisko. Jak mantrę będę powtarzał, że największą „zasługę” w konfundowaniu klientów odnośnie przepustowości łączy mają operatorzy mobilni, którzy dodatkowo nadal będą mogli sprzedawać swoje usługi w poczuciu pełnej bezkarności z nieodpowiedzialnego przekazu. Kolejnym przykładem są ostatnie reklamy T-Mobile, który komunikuje, że nawet w środku lasu łącze internetowe, rzekomo, nie zwalnia i działa tak samo, jak w biurze. Jednocześnie budowany przez UKE mechanizm pomiaru przepływności łączy w ogóle nie będzie obejmował sieci mobilnych... Doprawdy nie rozumiem, dlaczego regulator ma zamiar być „łaskawy” i dalej aprobować marketingowo-techniczne sztuczki, o których można było przeczytać dawno temu w artykule „LTE, halo, tu ziemia”. Z jednej strony lobbowano niegdyś za definiowaniem LTE, jako technologii NGN, która zapewnia realizację zadań Narodowego Planu Szerokopasmowego, a teraz pozwala się tej technologii nie gwarantować niczego. Czy tylko ja mam odczucie, że coś tu nie gra?