Przy Ethernecie gigabitowym zrobił się już jednak problem: magistrala PCI zasadniczo już nie wystarczała, a magistrala PCI-X była dostępna tylko w serwerach i drogich stacjach roboczych. Wprowadzono zatem magistralę PCI Express, która już w pierwszym wydaniu miała przepustowość 2 Gb/s, a w ostatniej wersji przekracza 250 Gb/s. Cóż z tego, skoro niektóre karty sieciowe montowane na płytach głównych (zwłaszcza tych tańszych) są tylko elektrycznie zgodne z 1 Gb/s?
Tylko część funkcjonalności w takich tanich kartach jest realizowana sprzętowo, a reszta ważnych funkcji została przeniesiona do sterownika. Sterownik, czyli program do obsługi sprzętu, z kolei musi być obsłużony przez procesor.
Tu dochodzimy do sedna problemu: tani sprzęt, który w specyfikacji teoretycznie posiada interfejs sieciowy 1 Gb/s w najlepszych warunkach i na najlepszym łączu internetowym może się okazać niezdolny do uwidoczniania takiej przepływności w jakimkolwiek „speedteście”. Powodem są obciążenia poszczególnych komponentów maszyny samą procedurą pomiaru. „Speedtesty”, to często aplikacje pożerające dostępne zasoby, a dodatkowo procesor oprócz obsługi pomiaru wykonuje w tle jeszcze mnóstwo innych zadań.
To samo dotyczy smartfonów, które od prostych konstrukcji po wieloprocesorowe flagowce zazwyczaj obciążone są poprzez multum aplikacji działających w tle. W rezultacie, przy najlepszych nawet dwuzakresowych modułach radiowych w standardzie AC dziś smartfony również nie są w stanie wykazać prędkości 1 Gb/s.
Mamy wprawdzie jeszcze do dyspozycji trzyzakresowe Wi-Fi, gdzie do zwiększenia przepływności korzysta się z częstotliwości 60 GHz. Używa się w nich kanałów o szerokości 2160 MHz (!), a efektywny zasięg w pomieszczeniu to kilka metrów. Dostępne są wprawdzie trzyzakresowe routery, których cena jest już dzisiaj akceptowalna, jednakże – mimo upływu niemal 6 lat od publikacji standardu 802.11ad – jego popularność wśród użytkowników można porównać do... stopnia przyznawalności Pożyczki Szerokopasmowej w Alior Banku.
Wracając jeszcze na moment do łączy 10 Gb/s... Entuzjastów szybkiego wprowadzenia pod strzechy łączy 10 Gb/s muszę ostudzić, ponieważ tylko z punktu widzenia marketingowego show na targach gier komputerowych sprawa wygląda prosto. Implementacja interfejsów przewodowych 10 GbE w urządzeniach klienckich napotyka bowiem szereg trudności.
W laptopach karty 10 GbE – głównie ze względu na pobór prądu przez fizyczny interfejs (PHY) – nieprędko pojawią się jako wbudowane elementy płyty głównej, natomiast karty 10 GbE w komputerach stacjonarnych występują obecnie jako wyposażenie standardowe niemal tylko w płytach przeznaczonych dla serwerów.
W komputerach konsumenckich możliwe jest wprawdzie zainstalowanie takiej karty i zbudowanie sieci 10 Gb/s, ale pod warunkiem, że:
a) klient wyda na kartę/adapter kwotę od kilkuset do tysiąca złotych,
b) w komputerze klienta jest wolny slot magistrali PCIe x8 albo port Thunderbolt 3,
c) operator dostarczy CPE z portem LAN 10 GbE,
d) klient ma w dyspozycji przełącznik obsługujący 10 GbE,
e) klient posiada okablowanie miedziane kat. 6A lub sieć optyczną (w wypadku sieci FO dochodzi koszt wkładek SFP+ i kabli optycznych).
Ilość i rodzaj powyższych warunków do spełnienia powodują, że natywne 10 Gb/s „dla Kowalskiego” jeszcze czas jakiś nie będzie popularne.