Kto zdecyduje czym jest porno w sieci?

Definicje w przepisach prawa unijnego są bardziej rozbudowane. Z kolei w omawianym wyżej projekcie ustawy definicji treści pornograficznych nie było. Projektodawca (czyli Ministerstwo Cyfryzacji) zakładał, że definicję pornografii można wywieść z orzecznictwa sądów karnych. Nie jest to nieprawda. Nawet jednak pobieżna analiza wybranych wyroków pokazuje oczywistą prawdę: definicja treści pornograficznych zawiera elementy uznaniowe, np. odniesienie się do intencji twórcy treści pornograficznych („wywołanie podniecenia”)[1], a klasyfikacja treści jako pornograficznych wymaga znajomości kontekstu.

Poniżej postanowienie Sądu Najwyższego ‒ Izba Karna z dnia 18 stycznia 2021 r. IV KK 251/20:

Na określenie tego, czy dane treści stanowią pornografię, a nie są to pozostające poza zakresem kryminalizacji treści erotyczne, wpływ ma wiele czynników charakterystycznych dla szerszego kontekstu każdej indywidulanej sprawy, stąd automatyczne odwoływanie się do tez sformułowanych w innych orzeczeniach nie zawsze pozostaje trafne i skuteczne.

Możliwość kontroli skuteczności filtrów rodzicielskich i wydawania zaleceń pokontrolnych stanowiła także główną bolączkę dostawców internetu. Działalność telekomunikacyjna polega głównie na przekazywaniu sygnałów w sieci telekomunikacyjnej. Przedsiębiorcy telekomunikacyjni, w tym dostawcy internetu (a szczególnie mniejsi lokalni dostawcy internetu) nie zatrudniają programistów tworzących nowe usługi i aplikacje niezwiązane z przekazywaniem sygnałów. Rozpoczęcie przez nich świadczenia usług blokowania pornografii wiązałoby się zatem z kosztami, na dodatek poniesionymi w celu świadczenia bezpłatnej usługi. Nie mogliby także poprzestać na oferowaniu filtra rodzicielskiego stworzonego przez inny podmiot, ponieważ to oni, a nie ten podmiot, ponosiliby odpowiedzialność za skuteczność filtra. Ponoszenie odpowiedzialności podnosiłoby jedynie koszty potencjalnego obowiązku blokowania stron z treściami pornograficznymi. Taka odpowiedzialność wiązałaby się z posiadaniem możliwości wprowadzania zmian do takiego filtra (np. w wyniku realizacji ewentualnych zaleceń pokontrolnych).

To byłoby równoznaczne z koniecznością wykupienia znacznie droższej niż standardowa licencji, lub wręcz wykupienia autorskich praw majątkowych do aplikacji – filtra rodzicielskiego. Pod rygorem kary w wysokości do 3 proc. przychodu.

Nic dziwnego, że izby gospodarcze zrzeszające dostawców internetu zawzięcie walczyły z projektem ustawy. Tym bardziej, że projekt ten nie zakładał wprowadzenia żadnych nowych obowiązków na samych twórców i dostawców treści pornograficznych, czyli sprawców całego zamieszania.

Z powyższych względów ważne jest nie tylko, co jest pornografią, lecz kto o tym decyduje i co mu grozi za błędy w takiej kwalifikacji.

Kto zdecyduje czym jest porno w sieci?

Prace nad omawianym wyżej projektem ustawy wskazały wyraźnie, że przedsiębiorcy, którzy sami nie dostarczają treści pornograficznych, nie chcą ponosić odpowiedzialności za prawidłową ich kwalifikację. Wydaje się również, że art. 8 aktu o usługach cyfrowych (DSA) może nie dać się pogodzić z narzuceniem obowiązku monitorowania treści na dostawców internetu (dostawcy internetu stanowią jedną z kategorii dostawców usług pośrednich, o których mowa w DSA)[2].

PRZYPISY

[1] Wyrok Sądu Apelacyjnego w Poznaniu - II Wydział Karny z dnia 24 maja 2012 r., II AKa 75/12

[2] „Art. 8. Na dostawców usług pośrednich nie nakłada się ogólnego obowiązku monitorowania informacji, które dostawcy ci przekazują lub przechowują, ani aktywnego ustalania faktów lub okoliczności wskazujących na nielegalną działalność.”.