W maju zapowiedziano, że jesienią 2024 r. zostaną ogłoszone założenia projektu ustawy, mającej na celu ochronę małoletnich przed treściami pornograficznymi i patostreamingiem. I rzeczywiście: prace grupy roboczej ds. ochrony małoletnich przed treściami szkodliwymi w internecie są w toku. Co więcej, wyprzedzając działania Ministerstwa Cyfryzacji, swój projekt ustawy przygotowała już organizacja Ordo Iuris, która rozpoczęła zbiórkę podpisów pod nim.
Regulacje mające na celu ochronę małoletnich przed dostępem do pornografii będą z pewnością przedmiotem dyskusji jeszcze w tym roku. Biorąc pod uwagę, że przygotowany przez poprzedni rząd projekt ustawy dotarł do aż do Sejmu, warto się mu przyjrzeć. Nie można bowiem wykluczyć, że nowy rząd będzie się inspirował rozwiązaniami rozważanymi przez poprzedników.
Projekt ustawy o ochronie małoletnich przed dostępem do treści nieodpowiednich w internecie nakładał na dostawców dostępu do internetu obowiązek zapewnienia abonentom możliwości bezpłatnego skorzystania z usługi ograniczenia dostępu do treści pornograficznych. Ze skuteczności ich filtrowania przedsiębiorcy telekomunikacyjni mieli być rozliczani przez Ministerstwo Cyfryzacji. W tym celu planowano m.in. nałożyć na nich obowiązek tworzenia cyklicznych raportów z realizacji świadczenia omawianej usługi.
To ostanie rozwiązanie wzbudziło szerokie obawy, czy przy pomocy raportów z realizacji usługi blokowania dostępu do pornografii Ministerstwo Cyfryzacji planuje stworzenie rejestru użytkowników takich treści. W moim przekonaniu, takiego zagrożenia nie było, ponieważ przekazywanie danych osobowych użytkowników korzystających z danej usługi (oraz dużo bardziej „wrażliwej” listy użytkowników, którzy nie korzystają z blokady, ponieważ chcą mieć dostęp do treści pornograficznych) wymagałoby przepisów umożliwiających to wprost. Tymczasem od początku w projekcie przewidywano, że raporty przekazywane przez dostawców internetu miały zawierać informację o liczbie abonentów korzystających z usługi ograniczania dostępu do treści pornograficznych, a nie listę ich nazwisk.
Dużo większym i realnym zagrożeniem, w mojej opinii, było stworzenie furtki do tego, aby dostawcy treści edukacyjnych lub artystycznych, które mogą być zakwalifikowane przez niektórych jako pornograficzne, nie mieli oczywistej ścieżki odwoławczej od takiej kwalifikacji. Otóż można sobie wyobrazić, że po kontroli sposobu i skuteczności realizacji usługi ograniczania dostępu do pornografii, Ministerstwo Cyfryzacji mogło wydawać zalecenia pokontrolne. Takie zalecenia mogłyby zawierać, przykładowo, listę stron internetowych, dostęp do których powinien zostać zablokowany. W sytuacji, gdyby dostawcy internetu zaczęli otrzymywać zalecenia pokontrolne z taką ujednoliconą listą stron internetowych, dostawcy treści (np. dostawcy treści zawierających edukację seksualną błędnie zakwalifikowani jako dostawcy treści pornograficznych) stanęliby wówczas przed faktem dokonanym. Żaden użytkownik końcowy z włączoną darmową blokadą dostępu do stron pornograficznych nie miałby dostępu do tych treści edukacyjnych, a jednocześnie tacy dostawcy nie mieliby możliwości wniesienia odwołania od zaleceń pokontrolnych kierowanych do innego przedsiębiorcy.
W słowniku języka polskiego PWN możemy przeczytać, że „pornografia” to „pisma, filmy, zdjęcia itp. mające wywołać podniecenie seksualne”.