Chcielibyśmy powrotu do formuły otwartego i stałego dialogu administracji z naszym środowiskiem. Takiego dialogu, jaki toczył się w latach 2012-2015 w ramach prac nad memorandum szerokopasmowym. Kiedy ten projekt upadł, to jednocześnie skończył się merytoryczny dialog. Pozostało przerzucanie się technicznymi argumentami w konsultacjach kolejnych ustaw i rozporządzeń (jeżeli w ogóle prowadzone są jakiekolwiek konsultacje). Nie ma wstępnej dyskusji praktyków na temat potrzeby i możliwości, a jedynie techniczna dyskusja prawników nad gotowymi projektami aktów.
Macie poczucie, że środowisko małych operatorów w zbyt małym stopniu uczestniczy w dyskusjach z administracją. Chcielibyście zostać mocniej włączeni? Czy też chcielibyście bilateralnych relacji z rządem i regulatorem?
KRZYSZTOF KACPROWICZ: To chyba zależy od zagadnienia. Nie mamy zbyt wiele do powiedzenia jeżeli chodzi o usługi telefonii stacjonarnej, czy mobilnej, ponieważ jesteśmy zwykle resellerami takich usług. Jeżeli jednak chodzi o budowę infrastruktury na terenach wiejskich, to z pewnością wiemy na ten temat więcej, niż koledzy z Netii, czy z UPC.
Włączenie w „mainstreamową” dyskusję może być techniczne bardziej efektywne, ale z drugiej strony utrudnia budowanie świadomości istnienia małych operatorów jako oddzielnego segmentu rynku, o specyficznych potrzebach.
KRZYSZTOF KACPROWICZ: To zastanówmy się po co w ogóle w społeczeństwie przedsiębiorcy? Po pierwsze: żeby dostarczali potrzebne towary i usługi. Po drugie: żeby płacili podatki. Może jeszcze by kreowali miejsca pracy. Towary i usługi w postaci telekomunikacji na terenach wiejskich i małych miast zapewniamy głównie my. Podatki, proporcjonalnie do skali działania – dowolnie liczone: na jedno łącze, na jednego klienta, na jednego pracownika – z pewnością płacimy większe, niż duże telekomy. Po słynnym „liście otwartym” prezesa jednej z izb gospodarczych do szefa T-Mobile Polska podjęliśmy trud oszacowania wielkości naszych danin na rzecz państwa. Jeżeli bywają przypadki wielkich podmiotów płacących po kilka tysięcy podatku dochodowego rocznie, to znaczna część małych operatorów płaci więcej.
Przywołany przez pana przypadek był dosyć wyjątkowy, bo związany z amortyzacją wielkich wydatków na częstotliwości radiowe.
KRZYSZTOF KACPROWICZ: Możliwe, ale fakt pozostaje faktem. Małe podmioty nie mają takich możliwości inżynierii finansowej, jak duże firmy.
KAROL SKUPIEŃ: Dodatkowo przy dysproporcji w uiszczaniu danin publicznych, z tych danin finansowane jest wsparcie budowy sieci telekomunikacyjnych, w czym – jak na razie – uprzywilejowuje się dużych beneficjentów. W pewnym sensie z naszych pieniędzy.
Wróćmy jednak do kluczowej kwestii: jak zdefiniować małego operatora telekomunikacyjnego. Mamy ten „magiczny” próg 4 mln zł, który panowie kwestionujecie.
KAROL SKUPIEŃ: Małe podmioty często mają zdywersyfikowaną działalność i zajmują się sprzedażą sprzętu komputerowego, czy świadczeniem usług IT (osobiście znam przedsiębiorcę telekomunikacyjnego, który jednocześnie sprzedaje meble, oraz innego, który dystrybuuje odzież). Jeżeli te działalności nie są formalnie rozdzielone, to operator (realnie mały) łatwo przekracza próg 4 mln zł obrotu.
Chcielibyście w ogóle wyeliminować kategorię przychodową?
KRZYSZTOF KACPROWICZ: To może być kryterium dodatkowe. Pod warunkiem brania pod uwagę tylko przychodów z działalności telekomunikacyjnej.
A jakie kryterium podstawowe?
KAROL SKUPIEŃ: Zasięg działalności. Obszar powiatu dobrze charakteryzuje małe telekomy, które rzadko działają na większa skalę. Z drugiej strony takie firmy są bardzo dobrze ugruntowane lokalnie, zżyte z lokalną społecznością i z lokalnymi władzami. Właściciel firmy osobiście zna burmistrza, komendanta posterunku policji, straży miejskiej, czy koordynatora kryzysowego w gminie. Współpraca z lokalnymi władzami jest ugruntowana i wypraktykowana. I – dodam na marginesie – to jest powód, dla którego taki operator może być zwolniony z większości (jeżeli nie ze wszystkich) obowiązków na rzecz obronności, bo on je realizuje w bezpośredniej współpracy z lokalnymi urzędnikami.
Jeżeli chodzi o definicję średniej firmy, to powiedziałbym, że jej zasięg wynosi zwykle do sześciu, może siedmiu powiatów.
KRZYSZTOF KACPROWICZ: Myślę podobnie – mały podmiot ma zasięg mniej więcej powiatu, a średni działa na skalę nie większą niż jedno województwo. Oczywiście w takich definicjach musi być pewna tolerancja, bo łatwo znajdziemy małą sieć, która działa na pograniczu dwóch powiatów.
Czyli rozróżnienie powinno być szersze, niż tylko „mali” i „duzi”? „Średni” także.
KRZYSZTOF KACPROWICZ: Skoro w kodeksie pracy, czy w konstytucji biznesu są takie rozróżnienia, to dlaczego nie zrobić tego na rynku telekomunikacyjnym?