Proponowane kary w wysokości od 100 tys. do 1 mln zł (za każdy przypadek) znacząco przekraczają roszczenia poszkodowanych o naruszenia dóbr osobistych. Może to doprowadzić do sytuacji, gdzie głównym ukaranym za hejt, nie będzie hejter, ani nawet dostawca treści, ale np. dostawca dostępu do internetu lub dostawca usług hostingowych.
Ostatnią kwestią wywołującą poważne wątpliwości, to propozycje prewencyjnego gromadzenia danych wszystkich użytkowników internetu przez okres 6 miesięcy (a w stosunku do zidentyfikowanych hejterów nawet do 12 miesięcy). Obowiązek ten będzie bardzo kosztowny i będzie wymagał gromadzenia ogromnej ilości danych o działaniach osób w internecie. Co więcej, takie prewencyjne gromadzenie danych wszystkich użytkowników jest bardzo źle widzialne przez instytucje unijne. W opinii ekspertów ewentualne gromadzenie informacji o hejcie powinno zostać ograniczone nie tylko do konkretnych osób zidentyfikowanych jako hejterzy, ale też do ich konkretnych działań hejterskich, a nie każdej ich działalności w internecie.
Powyższe zastrzeżenia ekspertów związane są z faktem, że projekt ustawy antyhejterskiej nie jest kompatybilny z żadną procedurą w zakresie identyfikacji i blokowania określonych treści w internecie. Przepisy te trafiły do Sejmu jako inicjatywa poselska, co oznacza, że pominięto uzgodnienia środowiskowe i międzyresortowe. Stąd projekt wymaga dalszych prac w celu dostosowania go do obecnych przepisów (polskich i unijnych), a także do możliwości technicznych usługodawców usług cyfrowych. Należy wskazać, że przepisy antyhejterskie przede wszystkim powinny być spójne z wdrażaną w Polsce unijną regulacją o usługach cyfrowych (Digital Service Act). Chodzi tu o uniknięcie zamieszania proceduralnego i organizacyjnego zarówno u usługodawców, jak i w instytucjach publicznych przy identyfikacji nielegalnych treści w internecie i osób, które te treści zamieszczają.
[lead na stronie głównej od redakcji]