Gdyby przyjąć, że państwo polskie rzeczywiście (a nie tylko deklaratywnie) przykłada strategiczną wagę do cyfryzacji, to obszar ten pewnie zasługiwałby na oddzielne ministerstwo. Wydaje się jednak, że zarówno poprzednia, jak obecna ekipa rządząca nie ma do informatyzacji aż takiego serca, jak czasem deklaruje. Informatycy nie będę przecież protestować przed Urzędem Rady Ministrów. Po co zatem resort do spraw, które są wyłącznie usługowe wobec innych sfer życia państwa? Grubo przejaskrawiając: to trochę jak ministerstwo od wypieku chleba. Życia sobie bez tego nie wyobrażamy, ale czy potrzebujemy do tego ministerstwa?
Resort cyfryzacji będzie zatem wyłącznie elementem rozgrywki na politycznej szachownicy. Wypadkową strategii wizerunkowej oraz frakcyjnych walk w Prawie i Sprawiedliwości. Widać już dzisiaj, że resort cyfryzacji ma kiepskie relacje z MON i MSWiA, choć może sojuszników w MEN, czy Ministerstwie Rozwoju. Anna Streżyńska, jako minister, ma dobre notowania. Nie wikła się w polityczną wojnę (vide gest w kierunku Arkadiusza Marchewki – surogata Streżyńskiej z gabinetu cieni Platformy Obywatelskiej), co się podoba wielu osobom zmęczonym konfrontacją na scenie politycznej w kraju. Z drugiej strony szefowa cyfryzacji nie ma jeszcze na koncie spektakularnych sukcesów o wymiarze politycznym (poza skutecznym udziałem w starcie programu 500+) i szybko takich sukcesów nie osiągnie. Szersza dostępność mobilnych dokumentów, czy internet dla wszystkich szkół, to sprawa dopiero przyszłego roku. Można też powątpiewać, czy to jest na tyle nośne, jak się niektórym wydaje.
2017 będzie drugim rokiem rządów PiS, więc można się spodziewać jakichś wewnątrzpartyjnych rozliczeń „na półmetku”. Ministerstwo Cyfryzacji może się okazać kolejnym reliktem III RP.
Patrząc partykularnie, dla telekomunikacji byłoby to bardzo złe, bo jeszcze nigdy nie miała tak wysoko ulokowanego i kompetentnego protektora, jakim dzisiaj jest Anna Streżyńska.
8. Mobilna telewizja znowu zawiedzie
Mobilna telewizja, to sprawa, która od lat „kręci” specjalistów od usług dodanych w telekomunikacji. Legendarna już usługa do tej pory nie odniosła rynkowego sukcesu, choć w ostatnich latach statystyki pokazują, że to właśnie treści wideo generuje najwięcej ruchu w sieci mobilnej. To są jednak w znacznej mierze nowe formaty, jak YouTube i inne tego typu serwisy. Widać również rosnącą wiarę dużych wydawców i producentów w mobilne serwisy na żądanie.
Niektórzy wierzą, że także tradycyjne, linearne kanały telewizyjne w końcu „załapią” i klienci będą oglądali swoje ulubione programy w dedykowanych aplikacjach. Wydaje się jednak, że to są płonne nadzieje.
Mobilne serwisy typu Youtube i Netflix raczej nie dadzą szans rozwiązaniom przeniesionym ze starych platform telewizyjnych. Nadal problemem pozostają prawa autorskie do treści w środowisku mobilnym. Część stacji telewizyjnych po prostu boi się m-rewolucji, co sprawia, że operatorzy nie mają z nimi lekko podczas negocjacji praw do treści. Oczywiście, w naszym kraju najpopularniejszym kontentem będzie nadal ten bezpłatny, a za dostęp do mobilnej telewizji zwykle musimy już dodatkowo zapłacić.