Ostatnie wydarzenia pokazały, że części mediów nie zależy na rzetelnych informacjach i mają one w swoich redakcjach problem z podstawowym fact-checkingiem. Coraz skuteczniejszą formą komunikacji staje się czarny PR. Dyskusje oparte na faktach też tracą na znaczeniu, gdyż gra z gołębiem w szachy nie ma sensu.
Poważnie zmartwiły mnie ostatnie artykuły w wielu mediach jakie pojawiły się na mój temat czy ministra spraw wewnętrznych i administracji Marcina Kierwińskiego. W przypadku ministra niesłusznie oskarżono go w mediach społecznościowych o bycie nietrzeźwym na placu Piłsudskiego na obchodach Międzynarodowego Dnia Strażaka. Minister ratował się szybkimi wypowiedziami do mediów oraz publikacją wyniku testu z alkomatu. To na niewiele się zdało, bo politycznie zacietrzewiona „druga strona”, stosująca klasyczny czarny PR, przystąpiła do żądania nagrań z komendy, gdzie miało dojść do testu, lub nagrań z SOR, gdzie pobrano krew.
Jak słusznie zauważył Michał Szułdrzyński na łamach Rzeczpospolitej, dziś „każdy może być Marcinem Kierwińskim”. Polityczna polaryzacja jest tak głęboka, a wielu polityków tak cynicznie nastawionych do prowadzenia publicznej debaty, że nie da się ich przekonać faktami i argumentami „grając w klasyczne szachy”. Będą oni bowiem mnożyć wątpliwości, podważać wszelkie ustalenia, drwić i szkalować, a wszelkie argumenty sprowadzać do absurdu, siejąc czarnym PR w myśl zasady „a nóż widelec coś się przyklei”.
Takie dyskusje skoncentrowane na czarnym PR przypominają grę w szachy z gołębiem – nie ma ona sensu, gdyż gołąb kompletnie nie szanuje zasad gry.
W kwietniu ja też stałem się Marcinem Kierwińskim. Już po raz kolejny padłem ofiarą czarnego PR. Tym razem w sprawie projektu Prawa komunikacji elektronicznej [PKE], za sprawą byłego Ministra Cyfryzacji, który stwierdził publicznie, że miałem znać przepisy PKE przed konsultacjami i je osobiście zmieniać na korzyść dużych operatorów telekomunikacyjnych. Na dowód zacytował moją wypowiedź z dnia 14 marca 2024 r. na platformie X, w której napisałem, że sprawy w PKE idą w dobrym kierunku.
Za nic nie dało się wytłumaczyć, że to wynik publicznych wypowiedzi kierownictwa Ministerstwa Cyfryzacji – na dwa dni przed moim wpisem podczas Forum Gospodarczego TIME, które odbyło się w dniach 11-12 marca 2024 r. Fundacja jaką reprezentuję była jednym z głównych organizatorów tego spotkania (podobnie jak inne znaczące izby gospodarcze).
Na nic zdały się też oficjalne zapewnienia wicepremiera Krzysztofa Gawkowskiego czy wiceministra Michała Gramatyki w prasie, że nie miałem wpływu na treść zapisów PKE, oraz że moja rola w Ministerstwie Cyfryzacji, jako wolontariusza, sprowadza się głównie do pracy w Departamencie Projektów i Strategii z całkowitym wyłączeniem mnie z procesu legislacyjnego. Podobnie Agnieszka Jankowska, członkini zarządu fundacji Digital Poland, będąca z ramienia Krajowej Izby Gospodarczej Elektroniki i Telekomunikacji członkinią Rady ds. Cyfryzacji przy Ministerstwie Cyfryzacji (powołana przez poprzedniego Ministra Cyfryzacji), sama wyłączyła się z wszelkich spraw dotyczących telekomunikacji przy radzie. Gra z gołębiem nie ma sensu. Można tłumaczyć się dowoli, ale to politycznie zacietrzewionej osoby w ogóle nie przekona. A poza tym „a nóż widelec coś się przyklei”.
W całej tej sytuacji martwi postawa części mediów, które winny rzetelnie i sumiennie analizować informacje i wyciągać z nich istotne wnioski, a nie powielać niepotwierdzone wypowiedzi od osoby, która – w ocenie opinii publicznej i wielu dziennikarzy – w pierwszej kolejności sama powinna dokonać oceny swojego postępowania i zastanowić się, czy było zgodne z prawem.
Na łamach portalu TELKO.in ukazał się o mnie felieton. Autor felietonu nie tylko zdaje się zapomniał o podstawowej zasadzie „audiatur et altera pars”, ale również nie sprawdził podstawowych faktów – nie jestem bowiem od ponad roku prezesem fundacji Digital Poland. Wystarczy wpisać dane fundacji w KRS by sprawdzić w 15 sekund, czy coś jest prawdą czy nie. Vanitas vanitatum!