Wyzwolenie oddolnego popytu na usługi telekomunikacyjne zawsze wydawało się warte co najmniej próby. Trudno oczywiście ocenić, czy i jakie da to efekty. Czy przyczyni się do wzrostu zasięgu infrastruktury, czy raczej do saturacji wybudowanych sieci?
Wreszcie Cel 4, czyli „Cele transformacji cyfrowej państwa są wspierane przez suwerenny, bezpieczny system łączności satelitarnej”. Przez długie lata technologie satelitarne nie mogły się przebić do masowego użytku indywidualnego. Pomimo istnienia infrastruktury i niezbędnych pojemności, kolejne próby popularyzacji w Polsce (i nie tylko) spełzały na niczym. Przejechał się na tym między innymi Orange Polska. Pomimo powszechnego zasięgu sygnału, jaki dają konstelacje satelitarne powodem były relatywnie niskie parametry techniczne (przepływności, limity transferu, wysokie opóźnienia) zwłaszcza w zestawieniu z wysokimi kosztami usługi i sprzętu.
Przełomem była budowa systemu Starlink operującego (w przeciwieństwie do wcześniejszych systemów) na niskiej orbicie ziemskiej. Dzięki temu użytkownicy ‒ za wciąż duże pieniądze ‒ uzyskują globalny zasięg o przepływności 50-100 Mb/s przy opóźnieniach 40-60 ms bez limitów transferu. To już wystarcza dla większości aplikacji sieciowych. Zasięg Starlinka wciąż rośnie, co pozwala zwiększać liczbę użytkowników a więc skalę projektu, a więc jego ekonomiczną rentowność, a więc i komercyjną dostępność.
Kolejnym impulsem dla rozwoju łączności satelitarnej była ‒ niestety ‒ wojna na Ukrainie. Pokazała, że to jedyny obecnie system wielkoobszarowej łączności stosunkowo niewrażliwy na efekty działań zbrojnych. Ponieważ rośnie znaczenie pewnej komunikacji zarówno w działaniach defensywnych, jaki i ofensywnych z pewnością wszyscy zaczęli patrzeć inaczej na łączność satelitarną, zwłaszcza na niskiej orbicie. Ponieważ ryzyko konfliktu z Rosją wydaje się dzisiaj w Polsce nieabstrakcyjne, z pewnością starannie studiuje się doświadczenia ukraińskie. Trudno oprzeć się myśli, że Cel 4 znalazł swoje miejsce w Strategii nie przypadkiem: w ramach uzgodnień z resortami „siłowymi” lub by zdobyć ich wsparcie w realizacji Strategii.
Budowa systemu łączności, tak drogiego jak satelitarny, ma tym więcej sensu, im więcej możliwości zastosowania uda się znaleźć. Połączenie zastosowań cywilnych i wojskowych tym bardziej zdaje się mieć sens. Zwłaszcza, że sukces systemu Starlink wyindukował próby współpracy z naziemnymi systemami komunikacyjnymi. T-Mobile w Stanach Zjednoczonych, Roger w Kanadzie, Optus w Australii i One na Nowej Zelandii rozpoczęły wspólnie ze Starlinkiem zapewnienie części lub całości naziemnych usług komunikacyjnych w segmencie satelitarnym z wykorzystaniem uniwersalnych terminali abonenckich. Tutaj warto podkreślić, że mowa o wielkich krajach o relatywnie niskiej gęstości zaludnienia. W krajach o większej gęstości ekonomika linku satelitarnego może wyglądać inaczej. Jeżeli jednak hybrydyzacja sieci mobilnych się powiedzie, to jeszcze bardziej podniesie ekonomikę łączności satelitarnej. Powinno się to przyczynić się do spadku cen technologii, co będzie z korzyścią dla kolejnych użytkowników takich rozwiązań.
Rządowa Strategia niewiele mówi o modelu budowy łączności satelitarnej. Domyślać się można planu budowy autonomicznego systemu (samodzielne wynoszenie i zarządzanie) złożonego z jednego satelity geostacjonarnego i konstelacji satelit na niskiej orbicie. Nie wiemy, jak szacować koszt tego projektu i czy zawiera się w kwocie 100 mld zł, na którą MC oszacowało realizację całej strategii. Dla zastosowań czysto cywilnych, satelitarny projekt prawdopodobnie nie broniłby się ekonomicznie. Względy bezpieczeństwa publicznego potrafią jednak zmienić całą kalkulację, na czym w końcowym rozrachunku mogą skorzystać także użytkownicy cywilni.