Kilkanaście lat temu kwestia regulacji na rynku telekomunikacyjnym w Europie nie budziła specjalnych wątpliwości. Organy nadzorujące rynek miały tak działać, by zwiększać jego konkurencyjność i tym samym nie dopuszczać do zbyt wysokich cen za usługi telekomunikacyjne. Nie budziło to kontrowersji w sytuacji, gdy dominującą pozycję miewali eks-monopoliści i należało pomóc w rozwoju operatorów alternatywnych.
Dobrze to jeszcze pamiętamy z naszego rodzimego podwórka, gdy jako użytkownicy usług telekomunikacyjnych skazani byliśmy często tylko na Telekomunikację Polską, a na rynku komórkowym mieliśmy do czynienia z faktycznym oligopolem – trzy firmy komórkowe mniej więcej po równo podzieliły między siebie klientów i nie były skłonne do konkurencji cenowej.
To się zmieniło, kiedy działania regulacyjne zmusiły dominującego operatora stacjonarnego do udostępniania swej infrastruktury konkurentom (np. Netii), a na rynku komórkowym pojawił się challenger, nowy gracz – Play. Już od kilku lat w Europie, a także w Polsce, mówi się, że podejście do regulacji powinno być więc inne.
Temat pojawia się także przy okazji dyskusji na temat planów stworzenia Jednolitego Rynku Cyfrowego, bo jedną z korzyści, jaką mają osiągnąć operatorzy jest zwiększenie skali działania – te same zasady i przepisy w całej Unii, mają ułatwić alianse i wychodzenie z usługami poza macierzysty kraj. Operatorzy jednak argumentują, że do tego potrzebne są środki na inwestycje, a o to coraz trudniej, bo konkurencja na rynkach krajowych jest wyniszczająca i przychody spadają. Stąd głosy, by się konsolidować i w ten sposób zwiększać możliwości finansowe.
Margrethe Vestager, podchodząca z Danii komisarz Unii Europejskiej ds. konkurencji, jest za tym, by europejskie spółki telekomunikacyjne realizowały transgraniczne M&A, co mogłoby pobudzić inwestycje w sieci szerokopasmowe i mobilne. Jest mniej przekonana do zalet transakcji zawieranych w granicach jednego państwa. Efektem jest, że duńscy operatorzy TeliaSonera i Telenor we wrześniu br. zrezygnowali z planu połączenia swoich spółek w Danii, bo nie udało im się porozumieć w tej sprawie z KE (przedstawiona przez telekomy oferta tzw. "działań zaradczych" nie usatysfakcjonowała KE). A Margrethe Vestager przy tej okazji stwierdziła, że obecność na duńskim rynku czwartego operatora jest niezbędna. Stwierdziła też, że w UE nie ma jednego rynku telefonii komórkowej i trzeba patrzeć, jak sytuacja wygląda w poszczególnych krajach.
To ostatnie może być jednak argumentem, by lokalne regulacje poluzowywać. Perspektywa Pani Komisarz może bowiem przekonywać w przypadku Danii lub Holandii, gdzie na rynku lokalnym pozostała garstka graczy (np. jeden operator stacjonarny, jeden operator kablowy i paru operatorów komórkowych), ale jest zupełnie niezrozumiała w kraju takim jak Polska, gdzie równolegle funkcjonuje kilka tysięcy operatorów infrastrukturalnych. Argumentem polskich przedsiębiorców, szczególnie operatorów telewizji kablowej, pozostaną dalej inwestycje, tak niezbędne, by np. zrealizować założenia Europejskiej Agendy Cyfrowej. Kłopot w tym, że do realizacji celów Agendy pozostało mniej niż 5 lat. Nie zdziwiłbym się także gdyby za chwilę Komisja Europejska ogłosiła nowy program rozwojowy z jeszcze wyższymi parametrami sieci. Zanim zaczniemy się cieszyć z poczynionych osiągnięć już będziemy musieli się zmierzyć z kolejnym wyzwaniem.
Zdaniem wielu ekspertów regulatorzy w Europie powinni zadać sobie sami pytanie "jaki chcą osiągnąć cel i w jakiej perspektywie – pięciu czy dziesięciu lat". Gdyby zapytać o zdanie operatorów, stwierdziliby zapewne, że regulator powinien przede wszystkim pomagać w znoszeniu barier inwestycyjnych i najlepiej byłoby, gdyby do tego się ograniczył. Co do perspektywy czasowej, wskazaliby okres dziesięciu lat, gdyż takie są cykle inwestycyjne w sektorze telekomunikacyjnym.