Czy John Legere, szef T-Mobile US, wyczaruje zgodę na fuzję ze Sprintem?

Znany też jest z niewybrednych epitetów, jakimi określa swych konkurentów: Verizon i AT&T. Mówi o nich np. „głupi i głupszy”. Według niego, era prezesów, którzy każdą wypowiedź mają wycyzelowaną przez dział prawny już dawno minęła. Ludzie chcą od liderów autentyczności, a nie wyuczonych formułek.

Aby być sprawiedliwym, trzeba dodać, że w T-Mobile USA stoją za nim sukcesy biznesowe. Sprawił, że sieć w ostatnich latach rosła  znacznie szybciej od konkurentów. To wszystko uczyniło go jednym z najbardziej rozpoznawalnych menadżerów w USA.

To może się wydawać niemal nieprawdopodobne, że regulator zgodzi się na fuzję T-Mobile ze Sprintem, ale ja wierzę w Johna Legere'a. Ten facet dotrzymał wszystkich obietnic, od kiedy pojawił się w T-Mobile – skomentował jeden z dziennikarzy amerykańskiego CNBC po ogłoszeniu fuzji.

Do T-Mobile John Legere przybył w trudnym momencie: po fiasku fuzji z AT&T. Plany te spotkały się ze sprzeciwem amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości oraz Federalnej Komisji do Łączności (FCC), które twierdziły, że w jej wyniku ograniczona zostanie konkurencja na rynku i wzrosną ceny usług w sieciach komórkowych. T-Mobile był wówczas czwartym operatorem na rynku amerykańskim. Ustępował rywalom pod względem pokrycia siecią w USA a także pod względem jakości usług. Nic dziwnego, że nie miał najlepszej opinii wśród klientów.

John Legere stanął przed niemałym wyzwaniem, ale – jak potem wspominał w wywiadach – w 2011 r., po dziesięciu latach u sterów firmy Global Crossing, sprzedał ją i odszedł ze stanowiska prezesa. Jak opowiadał, po raz pierwszy w dorosłym życiu pozostawał całkowicie bez pracy i w tym samy czasie rozwiódł się. To wszystko było dla niego czymś zupełnie nowym, ale też szybko uświadomił sobie, że nie potrafi żyć bez pracy. Gdy więc jedna z firm rekrutacyjnych zgłosiła się do niego z propozycją rozmowy kwalifikacyjnej w T‑Mobile, które szukało prezesa, postanowił pójść na spotkanie. Między innymi dlatego, że rekruter, który mu to zaproponowała był jego dobrym znajomym. Ten agent wiedział, że John Legere pracował przez 18 lat w AT&T, by później przejść do Della.

Jak przyznaje Legere, jego pomysł na T-Mobile był prosty. Powstał po rozmowach z przyjaciółmi i doradcami. Wszystko, co trzeba było zrobić, to mieć dla klientów iPhone’y (T-Mobile nie miał ich wówczas w ofercie), zdobyć więcej pasma, konsolidować branżę, ożywić markę i wejść na giełdę.

Strategia wroga branży

I rzeczywiście – T-Mobile zawarł umowę z Apple w sprawie iPhone’ów, pozyskał więcej pasma, a w 2013 r. wszedł na giełdę (Deutsche Telekom pozostaje głównym udziałowcem). Dzięki temu akcje firmy mogły służyć za walutę w różnego typu transakcjach. Trochę wcześniej, jeszcze w 2013 r., T-Mobile kupił mniejszego rywala MetroPCS, dzięki czemu umocnił się na szybko rosnącym wówczas rynku pre-paid.

John Legere przyznaje, że wszystkie te posunięcia nie były niczym nadzwyczajnym, bo wskazywało je wielu rynkowych analityków. On i jego ekipa przeprowadzili tylko wszystkie te operacje szybko i sprawnie. Podkreśla też, że nie mniej ważna była odbudowa morale pracowników T-Mobile. Choć  w 2012 r. średni wiek zatrudnionych wynosił 27 lat, to widać było u nich  brak energii. Zauważył, że w T-Mobile obowiązywał dryl jak w organizacjach paramilitarnych i np. pracownicy nie mogli mieć widocznych tatuaży. To wszystko szybko zmienił.

T-Mobile US z J. Legerem realizuje strategię „un-carrier”, w której przedstawia siebie jako operatora działającego inaczej niż konkurenci. Z sukcesem.
(źr. T-Mobile US)

Kluczowe dla sukcesu było jednak wykreowanie Legere’a jako wroga branży, w której pracuje. Jawnie krytykując politykę swych konkurentów, prezes T-Mobile stawiał swoją spółkę w pozycji „tego dobrego”, który np. nie zmusza klientów do podpisywania umowy na dwa lata i proponuje kontrakty na jeden miesiąc.

Każdy kocha smartfony, a nikt nie lubi umów – przekonywał.

I jak sam przyznaje – uwielbia wygrywać, ale jeszcze bardziej „kręci go” doprowadzanie innych do przegranej.

Legere wspomina, że już po pierwszych dniach w T-Mobile miał świadomość, że by odnieść sukces musi działać zupełnie inaczej niż konkurenci. To było podstawą do wdrożenia strategii „un-carrier”, co można przetłumacz jako „nie operator” (działający w każdym razie inaczej niż inni gracze). W jej ramach zrezygnowano m.in. z długoterminowych umów, czy zlikwidowano opłaty za roaming.