Charakterystyczne, że przedstawiciele ministerstwa cyfryzacji czy rozwoju nie komentowali wyników opublikowanego ostatnio przez Komisję Europejską rankingu cyfryzacji DESI, w którym jako kraj wypadliśmy dość blado. Niemniej chętnie snują wizje krainy internetowej szczęśliwości, jaką będzie Polska po realizacji programów POPC, OSE, czy gdy powstaną sieci 5G. Jasne, że przyjemniej mówić o trudnych do zweryfikowania perspektywach na przyszłość, niż o szarej rzeczywistości.
Jak wygląda cyfryzacyjna rzeczywistość w niektórych polskich instytucjach miałem okazję przekonać się w tym tygodniu, gdy w ostatni weekend postanowiłem spontanicznie coś kupić w e-sklepie. Ponieważ miał to być prezent imieninowy zależało mi, aby dostawa była zrealizowana szybko. Wybrałem opcję „odbioru przesyłki w wybranym urzędzie pocztowym”.
Do pewnego momentu wszystko szło dobrze. Mogłem śledzić przez internet, jak przebiega realizacja zamówienia. Przesyłka została wysłana w poniedziałek z Krakowa i we wtorek o 16.40 była już w placówce pocztowej w podwarszawskiej miejscowości. Udałem się tam w okolicach 19.30. Okazało się jednak, że o dotarciu mojej paczki do urzędu pocztowego wiem ja, ale nie pracownicy placówki. Podałem dane przesyłki, ale pani w okienku nie znalazła żadnej informacji o niej w służbowym komputerze. Gdy poinformowałem, że według mojej wiedzy paczka dotarła o 16.40 pani odpowiedziała: – Proszę pana, to jest wszystko jeszcze w paczkach. Nie mamy ludzi, by to wszystko rozpakować. Proszę przyjść jutro rano.
Tak zrobiłem. Pojawiłem się w placówce około godz. 10.00, ale sytuacja się powtórzyła. W komputerze pani z okienka (już innej) dalej nic nie było o mojej przesyłce. Pani spróbowała poszukać w kilku pudełkach, ale bez efektu. Pokazałem w smartfonie skan etykiety naklejonej na paczkę, jako dowód, że nie wymyśliłem sobie całej historii. Pani poszła więc na zaplecze i rzeczywiście po jakimś czasie przyniosła moją paczkę. Zapewne dokopała się w którymś z nierozpakowanych worków. W sumie trwało to wszystko 15-20 minut z czego kilka osób w kolejce za mną nie było zadowolonych. Koniec szczęśliwy, bo prezent mogłem wręczyć. Czemu więc narzekam?
Ano, Poczta Polska od dobrych kilku lat głośno się chwali, jak to się zmienia i stawia na cyfryzację, regularnie obwieszczając wprowadzanie nowych e-usług. Jednak w tym przypadku sprawdza się stara prawda, że cyfryzacja i miliony złotych na systemy informatyczne nie są antidotum na bałagan i złą organizację.
Bez specjalnego więc zdziwienia przyjąłem informację, że w tegorocznym zestawieniu indeksu gospodarki cyfrowej i społeczeństwa cyfrowego (DESI) Polska została sklasyfikowana na 24. miejscu w grupie 28 państw członkowskich Unii Europejskiej, utrzymując pozycję z ubiegłego roku.
Można zapytać: jak to się dzieje, że pomimo ogromnych środków kierowanych na cyfryzację w ramach programów unijnych, jak Program Operacyjny Innowacyjna Gospodarka (poprzednia perspektywa finansowa), Program Operacyjny Polska Cyfrowa (obecne perspektywa) nie udaje nam się poprawić pozycji w europejskich rankingach? Pieniędzy nie brakuje też w programach sektorowych i regionalnych (np. e-zdrowie, e-administracja). Od wielu lat mamy również ministerstwo zajmujące się cyfryzacją, którego pojawienie się miało poprawić stan rzeczy.
Odpowiedź, że dostępne środki wydajemy nieefektywnie narzuca się sama. Będąc ostatnio na konferencji, na której przedstawiano zastosowania przez administrację skarbową oprogramowania antyfraudowego, które poprawiło skuteczność ściągania podatku VAT (co niebawem ma też doprowadzić do zmniejszania luki w podatku CIT), ktoś zwrócił uwagę, że podobne mechanizmy powinno się wykorzystywać do walki z fraudami, jakich dopuszcza się administracja. Bo wiadomo, że publiczne pieniądze wydaje się łatwą ręką niespecjalnie martwiąc się o efektywność. Ciekawe, czy walki z taką „luką” kiedyś również się doczekamy?
Sami autorzy rankingu DESI tłumaczą, że jeśli chodzi o kwestie łączności to wyzwaniem są przede wszystkim uwarunkowania geograficzne, które sprawiają, że koszty rozbudowy sieci są wysokie a wiele obszarów wiejskich nieatrakcyjne dla operatorów. W dodatku lokalne władze często pobierają wysokie opłaty za miejsca pod instalacje telekomunikacyjne zlokalizowane na drogach, a to znacznie podnosi koszty ich utrzymania. O tym problemie wiemy jednak od lat. Dlaczego więc rządy (poprzedni i obecny) nie potrafią załatwić tego kompleksowo, ustanawiając jednolite, odpowiednio niskie stawki dla całego kraju skoro deklarują, że powszechny dostęp do sieci nie tylko w Warszawie, ale i Pcimiu jest tak ważny? Imposybilizm rządzących – „to słuszne i godne poparcia, ale nic się nie da zrobić, bo lobby samorządowe jest za silne”.
Ciągle plasujemy się poniżej średniej unijnej, jeśli chodzi o rozwój usług e-administracji. W Polsce w zasadzie tylko rozliczanie przez internet podatku dochodowego (PIT) stało się powszechne. Oczywiście, można tłumaczyć, że Polakom brakuje umiejętności cyfrowych i dlatego usługi elektroniczne administracji tak trudno się popularyzują (ciekawe, że w składaniu e-PIT to nie przeszkadza). Z drugiej strony informatyka w Polsce jest popularnym kierunkiem studiów, a absolwentów elektroniki, inżynierii, czy matematyki mamy powyżej średniej UE. To zaś oznacza, że jest duża grupa osób gotowych podjąć wysiłek takich studiów, bo widzi z tego konkretną korzyść. Analogicznie: jeśli mało kto chce korzystać z usług e-administracji, to albo nie dostrzega korzyści, albo narzędzie jest niewygodne lub niedopracowane.
O tym od urzędników mniej już usłyszymy.
Piątkowe komentarze TELKO.in mają charakter publicystyki – subiektywnych felietonów, stanowiących wyraz osobistych przekonań i opinii autorów. Różnią się pod tym względem od Artykułów oraz Informacji.