W 2014 firma Vertiv opublikowała raport zawierający prognozę przyszłości centrów danych w 2025 roku. Pięć lat później zweryfikowała tę analizę.
Od tamtej pory centra danych ewoluowały analogicznie do innych technologii – zyskując coraz większą moc, przybierając coraz mniejsze rozmiary i notując rosnącą wydajność.
Jednak jednym z najważniejszych trendów, który pojawił się w ostatnim pięcioleciu, jest brzeg sieci (edge), zjawisko które w 2014 r. dla centrów danych, miało niewielkie znaczenie.
Edge, albo brzeg sieci, pozwala na dostęp do sieci w miejscu najodpowiedniejszym dla użytkownika, czyli dla urządzeń połączonych z ekosystemem centrum danych i korzystających z jego zasobów. Tradycyjnie do tych rozwiązań należą routery, przełączniki sieciowe i komputery stacjonarne. Obecnie ich struktura staje się coraz bardziej złożona i są wśród nich laptopy, smartfony, urządzenia mobilne oraz inny sprzęt napędzany przez centra danych, a które zmieniają naszą rzeczywistość.
Najważniejszym wyróżnikiem tych nowych rozwiązań jest mobilność. Nie ma wśród nich urządzeń stacjonarnych, takich jak poczciwe komputery biurkowe lub routery. Znajdujemy się w ciągłym ruchu, a wraz z nami urządzenia i aplikacje, które służą nam do pracy i zarządzania cyfrową częścią naszego osobistego życia.
Jak zauważa Vertiv, w 2014 r. uwaga branży koncentrowała się głównie na architekturach hybrydowych, które korzystały jednocześnie z zasobów firmowych, chmurowych i kolokacyjnych. Pięć lat później wyłonił się całkowicie nowy segment: Edge – ponad połowa respondentów uważa, że udział obiektów edge w ich przedsiębiorstwach wzrośnie o co najmniej 100 proc. Natomiast jedna piąta prognozuje czterokrotny lub jeszcze wyższy wzrost.
Autorów raportu tak dramatycznie duże zmiany nie dziwią. Dane i aplikacje są coraz bardziej dostępne dla użytkownika końcowego i obsługiwane przez szerokie spektrum niewielkich i wydajnych urządzeń Edge. A więc i centra danych, będące krwiobiegiem tego systemu, muszą również zmieniać sposób funkcjonowania.
– Oznacza to, że niedługo będziemy świadkami wysypu miniaturowych centrów danych, które pojawią się wszędzie: w „martwych strefach” w Singapurze, w inteligentnej sieci transportowej w regionach wiejskich oraz na ławkach paryskich parków, i umożliwią działanie aplikacji Internetu rzeczy (IoT). Można postawić pytanie: po co ten cały pośpiech? Przecież większość danych nie wymaga przetwarzania w czasie rzeczywistym. Kiedy wysyłasz znajomym zabawnego mema z kotkiem, to nie ma znaczenia, czy dotrze on do nich w czasie czterech czy ośmiu sekund. I faktycznie tej wielkości opóźnienie nie ma znaczenia dla wielu aplikacji. Jednak coraz częściej projektujemy rozwiązania technologiczne, których działanie zależy od natychmiastowo przetwarzanych danych. Należą do nich: autonomiczne pojazdy, handel wysokich częstotliwości i giełdy finansowe, a nawet konferencje wideo – podkreśla Tony Gaunt, dyrektor Vertiv, zajmującym się rozwiązaniami kolokacyjnymi, chmurowymi oraz bankowością, usługami finansowymi i ubezpieczeniowymi dla Vertiv w regionie Azji.
Zauważa on, że w dziedzinie infrastruktury IT już dzisiaj większość firm wybiera do zarządzania swoimi przedsięwzięciami środowiska mieszane. W najnowszym raporcie firma 451 Research podaje, że ponad 90 proc. podmiotów w regionie Azja-Pacyfik wdrożyło już różnego typu środowiska chmurowe. Jednak według niego najważniejszą kwestią jest fakt, że w tym hybrydowym miksie znajduje się sieć brzegowa. W sektorze firm oznacza to wdrażanie centrów danych edge w biurach oddziałowych lub zdalnych lokalizacjach, co gwarantuje przetwarzanie danych z danego archetypu na miejscu i brak zależności od centrum przetwarzania danych lub obiektów kolokacyjnych oddalonych o wiele kilometrów. Ma to szczególne znaczenie w takich krajach, jak Australia, gdzie odległości mogą być ogromne.