Składka audiowizualna od każdego licznika energii elektrycznej, odszkodowania od operatorów za nadajniki radiokomunikacyjne instalowane na żądanie państwa, nieodpłatny dostęp dla służb do systemów teleinformatycznych operatorów...
Ostatnie miesiące, to wykwit inicjatyw, które dla operatorów pachną jednym – nowymi obciążeniami. Myślę: „aż się prosi o gniewny komentarz!” Zaczynam szukać tezy... i jakoś nie mogę znaleźć. No bo ile razy można się oburzać, że państwo goli przedsiębiorców? Tak było za komuny i po komunie... Za prawicy, za lewicy i za centrystów.
No, może Platforma Obywatelska – deklaratywnie – bardziej wspierała biznes i rozwój gospodarczy, a Prawo i Sprawiedliwość – deklaratywnie – bardziej wspiera solidaryzm społeczny. Czytaj: zamożniejsi mają się dzielić z uboższymi, wedle uznania państwa. Poza tym PiS doszło do władzy pod hasłem przełamania „imposybilizmu” – „Nie ma «nie da się». Zawsze się da i zawsze znajdą się pieniądze. Jak nie w budżecie państwa, to w kieszeni obywatela i przedsiębiorcy.”
Ale to najwyżej drobna zmiana na gorsze, żadna rewolucja. Odkąd zajmuję sie rynkiem telekomunikacyjnym, każda władza co jakiś czas wrzuca operatorom nowe obowiązki i nie zamierza za to płacić. Przypominam wiecznie żywy temat udostępniania danych retencyjnych.
Jakoś moje myśli nie chciały się skupić na tych oklepanych sprawach i poszybowały w kierunku zagadnień ogólnych: dlaczego łatwiej wygrać wybory i rządzić Polską pod hasłem „zabierz bogatemu i daj biednemu, niż pod hasłem „wspieraj rozwój gospodarczy i nowe miejsca pracy”?
Oczywiście, najłatwiej wszystko zrzucić na – rzekomo typowo polską – zawiść. „Jak sąsiad ma się lepiej, to dlatego, że coś ukradł, a nie dlatego, że podejmuje ryzyko i ciężko pracuje”. Bez dwóch zdań – ten czynnik z pewnością w społeczeństwie działa. Ale czy to cała tajemnica? Czy nasz młody kapitalizm nie cechuje jeszcze dziecinna zachłanność i uleganie najprostszym popędom: „ja, moje, dla mnie, jestem lepszy itp.”. Na ile przedsiębiorcy i menedżerowie doceniają szeregowych pracowników, którzy – owszem, mają niższy poziom możliwości i ambicji – ale pracują rzetelnie i swoją pracą wykuwają wspólny sukces? Na ile czarny PR robią biznesowi menedżerowie, typu bezwzględny cham, który jest „efektywny”, bo na zlecenie, bez mrugnięcia okiem, robi miazgę z szeregowego pracownika? Albo świeżo wyniesiony przedsiębiorca, który leczy kompleksy, używając sobie na uzależnionych ekonomicznie podwładnych?
Za mało znam polski biznes, by stwierdzić, czy powyższe typy, to margines, czy szersza prawidłowość. Ale brałbym to pod uwagę, analizując nastroje społeczne, w tym (małą) popularność biznesu w Polsce. I powszechną radość społeczną, kiedy ten biznes bierze w skórę.
Paradygmat bezwzględnego dążenia do zysku jest korzystny dla gospodarki i na dłuższą metę przynosi korzyści wszystkim. Warto jednak moderować – a czasem nawet powściągać – ten naturalny impuls, bo na krótką metę powoduje ferment i daje owoce w postaci wyższych podatków i parapodatków – od których zacząłem ten komentarz. I zyski się ulatniają.
I na koniec przypominam: ja też jestem przedsiębiorcą, któremu miły zysk.