Redaktor Dziennika Gazety Prawnej, komentując tarcia między samorządami a operatorami w sprawie publicznych hotspotów, stwierdził, że go to raduje, ponieważ taka konkurencja przyczynia się do poprawy sytuacji użytkowników internetu. Mnie jednak te spory zupełnie nie cieszą, bo tylko pokazują, że obie strony nie potrafią i zazwyczaj nawet nie usiłują zrozumieć wzajemnych racji.
Duzi operatorzy, tacy jak Polkomtel, czy T-Mobile, lub w ich imieniu Polska Izba Informatyki i Telekomunikacji, pisząc kuriozalne uzasadnienia, że darmowy hotspot na rynku w powiatowym mieście z ograniczeniem przepływności 512 kbit/s stanowi konkurencję, z którą nie sposób wygrać, tylko się ośmieszają. Jeśli jednak stać ich na wynajmowanie do takich batalii prawników, to najwidoczniej mają się jeszcze całkiem nieźle.
Samorządowcy z kolei stawiają hotspoty, bo tego chcą mieszkańcy (np. postulując, by wydać na to środki z budżetu obywatelskiego), lub dlatego, że dostali dotację z UE. Często jednak nie rozumieją, że inwestycje operatorów w infrastrukturę internetową też mogą przynieść korzyści ich miejscowości. Mimo tego nie chcą ich wspomóc, obniżając podatki, czy wydając sprawnie pozwolenia, o które ubiegają się firmy telekomunikacyjne.
Operatorzy zaś z jednej strony protestują przeciw hotspotom w parkach miejskich, ale z drugiej strony chętnie podkreślają, że ich własne inwestycje służą celom publicznym i warto ich potraktować ulgowo jeśli chodzi o lokalne opłaty, czy podatki. Jednak, gdy hotspot w parku udostępnia gmina już o celu publicznym zapominają.
Czy samorządowe hotspoty, to rzeczywiście konkurencja dla operatora? Firma KPMG w przygotowanym kilka miesięcy temu raporcie dla UKE „Rynek telekomunikacyjny po 2015 r. w kontekście inwestycji publicznych zrealizowanych przez Jednostki Samorządu Terytorialnego z funduszy unijnych, w ramach budowy Regionalnych Sieci Szerokopasmowych” stwierdza, że usługi darmowego internetu udostępniane przez JST nie prowadzą obecnie do zaburzenia konkurencji na rynku.
O tym, w jaki sposób korzysta się z darmowych hotspotów dużo mówią doświadczenia serwisu internetowego Gumtree.pl, który w zeszłym roku z okazji swych urodzin na Polach Mokotowskich udostępnił warszawiakom darmowy hotspoty, w których nie było tradycyjnych ograniczeń. Przez pół roku z darmowego internetu w największym ze stołecznych parków skorzystało w sumie ponad 2 tys. osób, a średnio każdy z unikalnych użytkowników logował się ponad trzy razy do sieci. Średni czas pojedynczej sesji wynosił ponad 20 minut. Czy to zaburzyło konkurencję w Warszawie? Być może PIIiT potrafi udowodnić, że tak.
Są jednak przykłady, że sprawę darmowych hotspotów można załatwić ku obopólnemu zadowoleniu. Znam np. przypadki, kiedy wójt małej miejscowości z Polski Wschodniej udostępnia budynek publiczny operatorowi, by ten mógł postawić swój maszt. I w zamian uruchamia darmowy hotspot przy boisku sportowym. I wcale nie zagrzta zębami ze złosci, gdy rodzice, którzy przychodzą z tabletami obserwować poczynania swych pociech na Orliku, surfują równocześnie w siecie za darmo. Bo też nie rezygnują z jego usług. Wręcz przeciwnie. Dzięki nowemu masztowi zdobył wielu klientów.
I inny przykład z zagranicy. Firma Sonic z Santa Rosa w Kalifornii, która w kilku miejscowościach tym stanie świadczy gigabitowe usługi dostępowe za 40 dolarów miesięcznie (taniej niż średnia cena w USA) zadeklarowała, że w jednym z miast będzie przyłączać do gigabitowej sieci za darmo szkoły, jeśli lokalnie osiągnie 30-proc. wskaźnik przyłączania gospodarstw domowych do sieci. Szkoda, że w Polsce rzadko operatorzy i samorządy próbują się porozumieć na takich zasadach.