Mediakom liczy natomiast na zainteresowanie firm średniej wielkości, jak poznańska Inea, czy łódzka Toya. Krzysztof Kacprowicz przyznał jednocześnie, że reakcja samych nadawców na propozycję kodeksu nie napawa optymizmem.
– Niestety, już otrzymaliśmy od 2-3 największych grup nadawczych informację, że nie będą zainteresowani pracą nad kodeksem. Pozostali zajmują zazwyczaj postawę wyczekującą, patrząc na ruchy największych graczy – mówił prezes Mediakomu.
Witold Kołodziejski przypomniał, że obie strony dyskusji o kodeksie nie są spójne wewnętrznie: są mali i duzi operatorzy oraz mali i wielcy nadawcy. Ich interesy nie są jednolite.
– Dla mnie istotne są przede wszystkim kwestie, które przekładają się na komfort i możliwość wyboru przez użytkowników końcowych. Na przykład uzależnianie zakupu jednego programu od nabycia również innych. Albo dlaczego jeden operator, a zatem i jego abonenci, może udostępnić kanał TV w usłudze catch-up, a inny nie może – mówił przewodniczący KRRiT.
Według niego trudno jednak dyskutować z niektórymi mechanizmami czysto ekonomicznymi, tj. na przykład uzależnianiem ceny programu do liczby abonentów reemitenta (choć zbyt wysoka dysproporcja wydaje się antykonkurencyjna).
– Jeżeli ma dojść do porozumienia i samoregulacji, to trzeba rozmawiać „językiem korzyści” a nie żalów i oskarżeń. Według mnie porozumienie jest możliwe, choć raczej nie z największymi podmiotami, ale tymi średnimi i mniejszymi – zarówno operatorami jak nadawcami – mówił natomiast Dominik Tzimas.
Wskazał również, że postawa nadawców nie jest przejawem złej woli, ani złośliwości tylko biznesowej kalkulacji lub wiążących okoliczności. Na przykład: nadawcy sami są ograniczani przez twórców na polu eksploatacji programów, które kupują, aby „złożyć” własną ramówkę. Wrażliwość nadawców na pozycję kanału w liście programowej wynika z tego, że wpływa to na przychody reklamowe, które zależą od publiczności kanału. Widownia zaś jest znacząca tylko dla pierwszych 20 pozycji na liście EPG. Z tego samego powodu nadawcy nie są zwolennikami streamingu internetowego (OTT), ponieważ nie współgra z systemami pomiaru oglądalności, a zatem nie wspiera sprzedaży reklamy. Stąd też oczekiwanie dodatkowych opłat za streaming, które zrekompensują straty z wpływów reklamowych. Zwrócił też uwagę, że sytuacja się stopniowo zmienia i eksploatacja na nowych polach staje się standardem. Poza tym, choć to może przykre dla polskich operatorów, dla globalnego nadawcy współpraca z 300-400 operatorami, którzy razem tworzą kilka procent rynku płatnej telewizji oznacza gigantyczne koszty logistyki. Na granicy sensowności takiej współpracy.
– Ostatnio podjąłem się reprezentowania jednego z mniejszych operatorów wobec dużych nadawców i stanąwszy po drugiej stronie barykady stwierdziłem na własnej skórze, jak skomplikowana jest sytuacja takich podmiotów – przyznał jednak Dominik Tzimas.
Krzysztof Kacprowicz powiedział, że w dłuższej perspektywie zmiany na rynku medialnym w ogóle mogą postawić pod znakiem zapytania istnienie mniejszych operatorów. Mediakom gotów jest jednak rozmawiać „językiem korzyści”.
– To, co operatorzy mają do zaoferowania nadawcom, to przede wszystkim pomoc w walce z piractwem TV, przede wszystkim kradzieżą sygnału – powiedział Krzysztof Kacprowicz.
Wyraził przy tym ubolewanie, że trudno znaleźć zrozumienie i chęć współpracy w Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów, chociaż problemy nadawców ewidentnie zahaczają o kwestie nieuczciwej konkurencji. Być może zatem nie samoregulacje, ale ustawy muszą rozwiązać problem.
– Najgorzej będzie, jeżeli na inicjatywę Mediakom nie odpowie nikt. Gdyby tak się stało, to być może KRRiT będzie musiała sama przeprowadzić konsultacje głównych problemów rynku telewizyjnego. Ale to już znajdzie odbicie w aktach prawnych – zakonkludował Witold Kołodziejski.
oprac. Łukasz Dec