5G to jedna z największych baniek marketingowych w świecie nowych technologii. Zaczęli ją kilka lat temu dostawcy sprzętu, chcąc wygenerować popyt na swoje rozwiązania i kreśląc od razu nowe modele biznesowe i strumienie przychodów dla telekomów. Te się bezkrytycznie podłączyły, upatrując możliwości odróżnienia od konkurencji i zaistnienia w świadomości klientów, jako „najnowocześniejsze na rynku”.
W fantazjach pojawiają się więc gigabitowe prędkości, autonomiczne samochody, operacje na odległość i inteligentne lodówki, same zamawiające jedzenie. Kowalski czyta i pyta: „A po co mi to wszystko? 30 Mb/s daje mi streming 4K, jestem panem swojego 10-letniego samochodu i lubię go prowadzić, do operacji na odległość robota można podłączyć pod światłowód, a jak mi zabraknie masła, to je kupię pod domem, w promocji, w osiedlowym sklepie”.
Cała branża wpadła we własne sidła, pokazując obraz baaaaardzo dalekiej przyszłości, na dodatek rzucając takimi ogólnikami, że wiele możliwości spalono już na starcie. Wszystko jest super-hiper nowe i szybsze od światłowodu. „A czy przebadane?” - pyta Kowalski. I wtedy nagle trzeba przypomnieć: „Eee, to takie nowe nie jest. To QAM256, MIMO, synchronizacja fazy – wszystko jest już w 4G, a tu zagrożenia nie widać. LTE w Polsce to już od 10 lat działa!”. Kowalski czuje się oszukany i węszy spisek. Dysonans uwiera wszystkich i daje paliwo różnym grupom wyznającym teorie spiskowe, żeby straszyć 5G, które jako nowe jest straszne.
Można inaczej. 20 lat temu Kowalski też przecież mówił: „Panie, a po co mi to 3G w telefonie? EDGE mi wystarczy, MMS-a wyślę, na stronę WAP wejdę”. Dziś już tak nie powie. Jak w telefonie ma mniej niż 1-2 Mb/s, to jest afera. Pamiętam prezentacje możliwości LTE, wprowadzanego przez spółki Zygmunta Solorza. „Popatrzcie, terminal obsługuje cztery streamingi HD jednocześnie!” – krzyczeli menedżerowie. Wtedy to także było oderwane od rzeczywistości, bo nikt sobie jeszcze nie wyobrażał streamingu HD w sieci mobilnej.
Promując 5G, trzeba spojrzeć bardziej w przeszłość niż w przyszłość. 5G przedstawić jako ewolucję, pomost w przyszłość, który fundamenty ma w przeszłości, czyli w 4G. I to jest słuszna koncepcja z technologicznego punktu widzenia, bo 5G w pierwszych wdrożeniach NSA (tzw. Non-Stand Alone) do działania potrzebuje sieci 4G, i to tego samego dostawcy.
I to jest słuszna koncepcja także z punktu widzenia „tu i teraz” dla Kowalskiego. On nie poczuje „wiatru we włosach”, kiedy zaloguje się do 5G. Filmy, tak jak wcześniej, będą w 4K, strony WWW będą się ładować tak samo szybko. Z badań operatorów wynika, że Kowalski często nawet nie wie do jakiej sieci jest aktualnie zalogowany, szczególnie jeżeli usługi działają bez zarzutu.
Nowa technologia jest potrzebna Kowalskiemu po to, żeby YouTube mu „nie buforował”, a zdjęcia na Instagram szybko się uploadowały. Żeby średnie przepływności transmisji stabilnie przyspieszały, a nie zwalniały z powodu wysycania dzisiaj działających sieci. Największą obawą Kowalskiego jest to, że nie będzie mógł korzystać z usług, takich jakie ma dzisiaj, a nie że mu zabraknie pieniędzy na autonomiczny samochód.
Nie ma sensu być mądrzejszym od Kowalskiego i wmawiać mu, że inteligentne lodówki są tym, czego oni potrzebują. Trzeba jasno powiedzieć: „Kowalski, dajemy ci wysokiej jakości sieć, a dzięki 5G będzie ona jeszcze lepsza. Bierz, korzystaj swobodnie z czego chcesz, my zatroszczymy się, żeby ci to dostarczyć, i żeby nie buforowało”.
Takie postawienie sprawy jest o wiele bardziej fair niż dotychczasowy sposób promocji 5G. Wymaga większego wysiłku i kreatywności, ale jest korzystne także dlatego, że nie daje aktywistom anty5G pożywki i nie wzbudza społecznych obaw przed nowym i nieznanym. Autonomiczne samochody i inteligentne lodówki zostawmy ich producentom. Przekłujmy ten balonik.
Piątkowe komentarze TELKO.in mają charakter publicystyki – subiektywnych felietonów, stanowiących wyraz osobistych przekonań i opinii autorów. Różnią się pod tym względem od Artykułów oraz Informacji.