Za zlecanie podsłuchiwania dziesiątków polityków i biznesmenów w dwóch warszawskich restauracjach i wywołanie afery, która wstrząsnęła polskim rządem, można pójść do więzienia na dwa lata. Taki wyrok grozi Markowi Falencie, inwestorowi znanemu z zaangażowania w kilka spółek giełdowych (m.in. Hawe) - pisze Puls Biznesu.
Po 15 miesiącach śledztwa usłyszał 80 zarzutów, dotyczących nieuprawnionego uzyskania informacji i ujawnienia ich osobom trzecim.
"Jestem uczciwym człowiekiem i nie mam sobie nic do zarzucenia. Wiele dowodów zostało sfabrykowanych przez służby, a niektóre prokuratura całkowicie pominęła. Świadkom funkcjonariusze CBŚ podyktowali zeznania, zanim prokuratura zdążyła ich przesłuchać. Nie zrealizowano praktycznie żadnego naszego wniosku dowodowego. Jestem zainteresowany jak najszybszym wyjaśnieniem tej sprawy. Jestem pewien, że udowodnimy moją niewinność w sądzie" — napisał Marek Falenta w oświadczeniu przesłanym „PB”.
Falenta z akcjonariatu Hawe oficjalnie zniknął w lipcu tego roku. Spółka ma teraz poważne problemy ze spłatą długów, wśród których jest m.in. 15 mln zł kredytów osobistych Marka Falenty i Krzysztofa Rybki, zaciągniętych w Alior Banku i niespłaconych na czas, a poręczonych przez Hawe Telekom. W akcjonariacie Hawe w ostatnich dniach sporo się działo — przy okazji dużych wahań kursu na warszawskiej giełdzie próg 5 proc. przekroczyły dwa podmioty: zarejestrowane w amerykańskim stanie Delaware Walton Spencer LLC i powiązana z łódzkim przedsiębiorcą Tomaszem Brockim spółka Glob Investment. Znaczącym akcjonariuszem poprzez kojarzony wcześniej z Markiem Falentą wehikuł Trinitybay jest też cypryjska spółka Misami.
Więcej w: 80 zarzutów dla Marka Falenty (dostęp płatny)