Po ogłoszeniu strategii przez Orange strachu w oczach największych konkurentów nie widać. Wyznaczone przez operatora zasiedziałego cele wcale nie wydają się bardzo ambitne. Najtrudniejsze będzie zdobycie pozycji ulubionego i najbardziej cenionego operatora warszawiaków, rzeszowian, poznaniaków, olsztynian... krakowiaków i górali.
Do 2020 r. Orange Polska chce być operatorem pierwszego wyboru Polaków – to cel strategiczny, jaki stawia sobie największy telekom w ogłoszonej w tym tygodniu strategii. W sumie spadkobierca Telekomunikacji Polskiej chce odzyskać pozycję, jaką ta miała kilkanaście lat temu. Z tą różnicą, że wówczas „Tepsa” była operatorem pierwszego i zwykle jedynego wyboru.
Odzyskanie koszulki lidera w ten sposób, że Orange będzie ulubionym operatorem warszawiaków, łodzian, gdańszczan, czy wrocławian, gdzie telekom rywalizuje z 3-4 konkurentami, nie będzie proste. Dziś, jak szacuje sam Orange, jego udział na rynku internetowym największych miast wynosi 16 proc. To pokazuje, jak bardzo oddał pole konkurentom, głównie sieciom kablowym.
O wiele lepszą pozycję ma na obszarach wiejskich, gdzie jego udział w rynku wynosi 47 proc., ale to dlatego, że tam zazwyczaj po prostu nie ma mocnych konkurentów. Co ciekawe, na tych obszarach notuje gorszą, niż inni MNO sprzedaż usług mobilnych: średni udział Orange na wsi to 27 proc., podczas gdy w dużych miastach – 34 proc. Uzasadnione przypuszczenie, że gdyby klienci z najmniejszych miejscowości mieli wybór dostawcy internetu, to zapewne znacznie rzadziej wybieraliby Orange.
Ofensywa Orange na razie nie wywołuje specjalnego strachu w oczach konkurencji, choć zapowiedź osieciowania FTTH kolejnych 1,5 mln gospodarstw i skala 2,8 mld zł wydatków inwestycyjnych pewnie robi wrażenie. Można wręcz odnieść wrażenie, że Orange chce sparaliżować rywali skalą działań. Gdy się jednak przyjrzeć np. planom przyłączania klientów FTHH, to nie są już tak imponujące. Sześciokrotne powiększenie bazy do 2020 r. oznacza, że Orange nie przekroczy 1 mln gospodarstw domowych korzystających z FTTH, co oznacza penetrację sieci usługami poniżej 20 proc. (aczkolwiek docelowy plan, to 25-30 proc.). Ostatnio rozmawiałem z przedstawicielem dużej lokalnej sieci kablowej, gdzie ten sam wskaźnik sięga 50 proc. (w sumie dla sieci HFC i FTTH).
Na pewno obrany przez Orange kierunek działań jest słuszny – FTTH jest bazą, na której klienci będą dokupywać inne usługi. I to nie tylko telekomunikacyjne: także gaz, czy energię elektryczną. Zarząd Orange zwrócił uwagę, że w Polsce wskaźnik konwergencji usług jest dość niski i wynosi około 40 proc., podczas gdy we Francji dochodzi do 60 proc., a w Hiszpanii do 70 proc. Całkiem realne jest więc założenie, że do 2020 r. 70 proc. klientów usług internetu stacjonarnego Orange będzie posiadało również usługi komórkowe tego operatora. Gdyby nie to, że jest jeszcze konkurencja.
Trudno przypuszczać, by spokojnie się przyglądała jak Orange realizuje scenariusz „Powrotu do przeszłości” tj. roli operatora pierwszego wyboru. Podobny cel może mieć UPC po przejęciu Multimediów. Nie odpuści też Vectra, dość tajemnicza obecnie kablówka, choć zarazem najbardziej agresywny gracz na rynku. W trudniejszej sytuacji są mniejsi operatorzy, bo klienci w Polsce wolą raczej ofertę dużej firmy niż małej. Atutem ISP w walce z Orange może być „lokalność”, ale nie tylko jako hasło, a rzeczywista wartość dodana.
Wszystko to sprawia, że w najbliższych latach na rynku telekomunikacyjny powinno być ciekawie. Ciekawe, jak Orange będzie chciał za trzy lata wykazać, że jest ulubionym i najbardziej cenionym operatorem warszawiaków, rzeszowian, radomiaków, olsztynian itd.?