M2M jest dla Internetu Rzeczy jak homo erectus dla człowieka rozumnego – prymitywnym przodkiem. Od czegoś jednak trzeba zacząć, a dane rynkowe pokazują, że „SIMogeneza” postępuje.
Przeszło 11 proc. wszystkich kart SIM w Polsce działa w urządzeniach M2M – wynika z ostatniego raportu Urzędu Komunikacji Elektronicznej o stanie rynku telekomunikacyjnego w Polsce. Gdyby jeszcze przeszacować nadmiar kart SIM w rękach fizycznych użytkowników (mnie samego można podliczyć na co najmniej cztery aktywne SIM-y), to udział segmentu M2M urósł by pewnie do 20 proc. realnego rynku – w jednym urządzeniu jest wszak jedna karta.
Ten skromny i mało dostrzegany segment rozwija się wytrwale, co widać choćby w raportach Orange Polska, który to operator wyraźnie go wydziela w swoich statystykach. O ile można ekstrapolować wyniki Orange na cały rynek (choć raczej nie można), to widać, że bardzo istotna część wzrostu segmentu kontraktowego realizowana jest właśnie w segmencie M2M.
Nie dziwota, że rynek ten nie budzi wielkich emocji. ARPU jest tam malutkie, wolumeny transferowanych danych śmieszne, a do obsługi wystarcza sieć 2G. Ale ilościowo rośnie w tempie, jakiego chyba nie ma żaden inny segment mobilny. Być może osiągnął już masę krytyczną, za którą pójdzie reakcja łańcuchowa prowadząca – za kilka, kilkanaście lat – do 100 mln SIM-ów M2M w samej tylko Polsce – takie są bowiem perspektywy z rynkowych prognoz, jak by to dzisiaj fantastycznie nie brzmiało. Na razie przecież jeszcze nie wdrożyliśmy nawet w pełni zdalnego odczytu liczników prądu i wody, czy też inteligentnego zarządzania infrastrukturą miejską. M2M odnajduje się przemyśle samochodowym i branży transportowej, ale to tylko drobny ułamek potencjalnych zastosowań.
Każdy, kto choć trochę siedzi w branży dobrze wie, że Internet Rzeczy nie ma wiele wspólnego z okrzyczanym 5G. Tutaj, w IoT, potrzebna jest przede wszystkim kreatywność, a jeszcze bardziej przekonujące (rentownością lub wygodą) business case’y. Dzisiaj transmisję urządzeniom z powodzeniem zapewni nawet 2G (nie mówiąc już o LTE), czy konkurencyjne technologie komunikacyjne spoza świata mobilnego jak LoRAWAN czy Sigfox. Jesteśmy jeszcze daleko od potrzeby skomunikowania milionów urządzeń na kilometrze kwadratowym, czy od liczonych w milisekundach opóźnień pakietów. Nikt jednak nie przeczy, że jeżeli IoT naprawdę „zaskoczy” to 5G będzie przydatne – zwłaszcza możliwość skomunikowania wielkiej liczby terminali w warunkach miejskich. Obyśmy jednak mieli takie problemy.
Odbiorca instytucjonalny musi mieć dobre, „excelowe” uzasadnienie do inwestycji w IoT. Ten rynek będzie się rozwijał stabilnie, ale pewnie wolno. Branżę czeka natomiast bonanza, jeżeli pełnię funkcjonalności IoT odkryje masowy konsument, bo ten trochę inaczej wydaje pieniądze. Na razie wygląda to dosyć mizernie i w niewielkim stopniu wykracza poza hobbystów. Ot, tu i tam, wtyczka do kontaktu, żeby zdalnie włączyć światło albo ogrzewanie. Rynek konsumencki jest jednak nieprzewidywalny i konia z rzędem temu, kto potrafi przewidzieć dlaczego dochodzi na nim do rewolucji. Dlaczego na przykład mobilny świat na masową skalę wykreował iPhone, a nie Nokia Communicator?
Trendy rynkowe są obiecujące, ale jeszcze nie pozwalają prognozować rewolucji. Ten segment rynku warto jednak obserwować, bo to może być kolejny przełom.
Piątkowe komentarze TELKO.in mają charakter publicystyki – subiektywnych felietonów, stanowiących wyraz osobistych przekonań i opinii autorów. Różnią się pod tym względem od Artykułów oraz Informacji.