Takie kwiatki, jak przetarg z którego wypada ośmiu na dziewięciu oferentów prowokuje (po raz nie wiadomo który) do pytania: jaki jest cel istnienia spółek kontrolowanych przez państwo. Odpowiedź wcale nie jest oczywista. Dzisiejsze rozważania wcale nie są draczne, tylko śmiertelnie poważne i z marsem na czole.
Na zdrowy chłopski rozum, coś tutaj nie gra. Nie słyszałem jeszcze o takim obszarze usług, w którym poziom jakościowy gwarantuje tylko jeden wykonawca. Jakby się prosić warunkami przetargu, by został zmonopolizowany przez jednego dostawcę, co się musi odbić na cenie usługi. Jak sobie pieniądze marnują prywatne podmioty, to nie mój problem. W tym wypadku wolno mi się dziwić, powątpiewać i złościć, bo pieniądze wydawane przez NASK należą do mnie (i wszystkich innych podatników).
Z całym szacunkiem dla pracowników NASK – nie wątpię, że wielu przyzwoitych i kompetentnych osób – instytucja ta jest skażona grzechem pierworodnym, jak każdy upolityczniony byt. Upasiona na obsłudze rejestru domenowego, w przeszłości inwestująca bez żenady w akcje wybranych (nie wiadomo jak) spółek, czy topiąca pieniądze w opcjach walutowych. Nie uważająca za konieczne tłumaczyć się z czegokolwiek, dopóki jest odpowiednie „krycie” w odpowiednim ministerstwie. I oczywiście stanowiąca element politycznych łupów, po wyborach obsadzana „zaufanymi”. Gorzko generalizuję dobrych kilkanaście lat kontaktów i obserwacji tej jednostki, choć przyznaję, że bywało lepiej i gorzej.
W bieżącej kadencji, w ramach tych politycznych reguł gry, NASK zajęła kluczową rolę w największym publicznym projekcie telekomunikacyjnym, czyli Ogólnopolskiej Sieci Edukacyjnej. Są wprawdzie operatorzy komercyjni, którzy z przyjemnością podjęliby się budowy i administracji OSE, no ale kto chętnie wypuści z rąk 1,7 mld budżetu na 10 lat? Jest wprawdzie Exatel – kolejny podmiot skażony grzechem pierworodnym – ale jednak o znacznie większych kompetencjach i zasobach do zarządzania rozległą siecią. Jeżeli już OSE musi pozostać w państwowych rękach, to logiczne się wydaje wykorzystanie istniejących zasobów, a nie budowanie nowych. Taka logika musi ustąpić wobec faktu, że NASK rządzi jedna koteria w rządzie, a Exatelem druga. I obie w żadnym razie się nie porozumieją nawet w trosce o racjonalne gospodarowanie publicznymi środkami.
O Exatelu też można powiedzieć wiele „dobrego”. Choćby, że kolejni prezesi coraz mniej wiedzą o telekomunikacji (krzywa jest opadająca, choć nie jednostajnie). To nie jest konieczne, bo liczą się odpowiednie koneksje polityczne. Jedynym pomysłem jaki kolejny szefowie mają na rozwój spółki, to podczepić się pod jakiś odpowiednio duży, publiczny projekt. W Exatelu z zazdrością muszą patrzeć dzisiaj na NASK i jej OSE, więc sami śnią o budowie „sieci łączności specjalnej”, która także im na lata zapewni byt.
W dawnych czasach z równą łatwością można się było przejechać po Telefonii Dialog, czy TK Telekom. Takich podmiotów coraz mniej, ale do reszty sczeznąć nie chcą. Prywatyzacja stanęła w całej gospodarce i dzisiaj ma fatalną prasę. Czy całkiem niesłusznie?
U zarania wolnego rynku była koniecznością. Bez niej nie byłoby napływu kapitału i know-how. Oczywiście można było bronić narodowej własności, jak bronili Rosjanie, Białorusini, czy Ukraińcy i dzisiaj nasza gospodarka kwitłaby tak samo, jak rosyjska, ukraińska, czy białoruska. Ceną za rozwój jest eksport zysków i decyzyjności w polskich firmach poza granicę kraju. W Polsce zwyczajnie było za mało prywatnego kapitału, aby wykupić własność z rąk państwa, a dywidendą zasilać rodzimy kapitalizm.
W pewnym momencie klasa polityczna (cała) zdała sobie jednak sprawę, że w tych wszystkich państwowych spółkach leży góra pozabudżetowej kasy. I że ta kasa do sprawowania realnej władzy jest potrzebna nie mniej, niż wyborczy mandat. I że w kraju o rodzących się dopiero tradycjach społeczeństwa obywatelskiego i demokracji bez takich środków publiczna władza przegra z potężnymi grupami interesów.
Emanacją tego zjawiska jest budowanie gospodarczych stref wpływów, czyli ekonomicznego zaplecza pozycji przez poszczególnych polityków. W „państwowej” telekomunikacji widzieliśmy to ostatnio wyraźnie w postaci targów o podległość Exatela, w budowaniu pozycji NASK, czy wyrywanie sobie projektów informatycznych przez poszczególne resorty.
Łatwo gromko wołać, że „własność prywatna najlepszą jest i basta!” Równie łatwo, że „nie będzie Niemiec, ni Francuz pluł nam w twarz”. Z bliska już nic nie jest takie proste. Z pełnym przekonaniem można jednak wołać o ogólny poziom kultury i strukturalne mechanizmy blokujące odwieczne patologie polityczno-gospodarcze. Żeby zwyczajnie robić pewne rzeczy było wstyd.
Piątkowe komentarze TELKO.in mają charakter publicystyki – subiektywnych felietonów, stanowiących wyraz osobistych przekonań i opinii autorów. Różnią się pod tym względem od Artykułów oraz Informacji.