W grupach tak wielkich jak Orange, zmiana w top menedżmencie „po bożemu” dokonywana jest z kilkumiesięcznym okresem przejściowym i dobrze przygotowana. Przesunięcia ustalane są po cichu, by publiczności (głównie pracownikom) dać komplet informacji, kto gdzie przechodzi, kto awansuje, kto odchodzi. Przenosiny Jeana-Francois Fallachera z Polski do Hiszpanii odbyły się „na szybko” i w pewnym chaosie.
Przede wszystkim oficjalnej informacji o jego wyjeździe z Polski nie towarzyszyła oficjalna informacja, kto go zastąpi. Ewidentnie nie było to w ogóle lub do końca ustalone. I dało asumpt miesięcznej wymianie plotek: „czy to ta/ten?... czy to na pewno ta/ten?... a może jednak ktoś inny?... może ta/ten?...” Trzeba przyznać – z zawodowym żalem, ale nie bez odrobiny uznania – że w Orange pilnowali embargo informacyjnego. Inna sprawa, że prawdopodobnie wewnątrz spółki sami długo nie wiedzieli, kto będzie nowym szefem.
Że ekscytuje to firmę – całkiem zrozumiałe. Dla części menedżerów TOP100 nowy prezes, to ryzyko przetasowań, dla reszty – fascynujący spektakl: „kto to będzie? kto go zna? jaki on jest? kto z nim już przybił piątek i już się zlinkował w serwisach społecznościowych? kto przy nim wypłynie? kto będzie musiał odejść?”.
Ciekawe jednak, że dużą ekscytację dało się odczuć również po stronie konkurentów Orange. Niby ich to bezpośrednio nie dotyczy, ale choć partner/konkurent pozostaje ten sam, to jednak szef nowy. Takiego trzeba poznać, rozpracować a potem z nim dealować. Z jednymi pewnie dealuje się lepiej, a z innymi gorzej.
Nie wiem, czy napięcie już opadło, bo potencjalne zmiany w następstwie promocji Juliena Ducarroz jeszcze przed nami. Tyle, że już wiadomo „kto”. Nie trzeba wielkiej wiedzy o Grupie Orange by nie być nadmiernie zaskoczonym tą nominacją – prawie 20 lat stażu w firmie, różne pozycje w CV, szefostwo mniejszego rynku, język francuski od kolebki... Logika nominacji bardzo zbliżona do awansu Jeana-Francois Fallacher w 2016 r. i, biorąc pod uwagę współpracę obu menedżerów w Rumunii, jestem pewien, że nowy szef Orange Polska pojawia się z pełnym błogosławieństwem i rekomendacją poprzedniego. I grubo awansuje, ponieważ przyjdzie mu zarządzać rynkiem o wartości prawie 20-krotniej wyższej niż obecnie. Oraz istotnie innym.
W Mołdawii Orange, to pierwszy i największy operator mobilny z przeszło 2 mln kart SIM, co daje mu 57 proc. udziałów w rynku. Za realnego konkurenta może uznać tylko Moldcell, który ma 33 proc. rynku, podczas gdy trzeci – Moldtelecom (operator zasiedziały) – niespełna 10-proc. rynku. Od lat baza kliencka Orange Moldova (podobnie jak przychody spółki) jest stabilna z lekką tendencją spadkową. W zakupionych w ciągu ostatnich kilku lat sieciach kablowych operator sprzedaje również usługi stacjonarne, ale nie ma jeszcze nawet 60 tys. abonentów.
W Polsce sytuacja jest diametralnie inna, ponieważ na rynku mobilnym konkuruje czterech równorzędnych graczy z udziałami w przedziale 20-30 proc. rynku. Na rynku stacjonarnym Orange „musi sobie radzić” z rolą lidera zarówno w detalu, jaki w hurcie, a podstawowym zadaniem komercyjnym jest sprzedaż usług w wybudowanej za ciężki pieniądze sieci FTTH.
Nie ma co wyciągać zbyt daleko idących wniosków z różnicy między rynkami polskim i mołdawskim, bo zręczny menedżer powinien sobie poradzić w każdej sytuacji. Jean-Francois Fallacher także pracował na odmiennym rynku, ale w Polsce sobie poradził, albo nawet więcej niż poradził (sądząc z transferu do Hiszpanii i akcesu do ścisłego kierownictwa grupy w Paryżu).
Gdyby tak jednak przeanalizować plotki o rzekomych konkurentach Juliena Ducarroz do fotela w Polsce w kontekście ostatecznego wyniku, to trzeba by uznać, że grupa Orange, to jednak baaardzo tradycyjny podmiot. Zawiedzionym, że nowy CEO nie jest znowu „nasz” spieszę wyjaśnić, że tak to w grupie Orange mniej więcej wygląda. Jakby się nie przechwalali „saportowaniem diwersyty”, grupą rządzą Francuzi. Jeżeli już nawet lokalną spółką kieruje menedżer innej narodowości, to niekoniecznie lokalnej: Mołdawianka Liudmila Climoc w Rumunii (pewnie lepiej jej nie przekonywać, że Mołdawianin, to właściwie Rumun) czy Hiszpan Federico Colom na Słowacji. Tak to już w tej grupie wygląda.
Jak również trudno nie zauważyć, iż żadnym z największych polskich telekomów należących do globalnych grup nie kieruje obecnie Polak. Co zapewne wymagałoby głębszej analizy, jak również głębszej wiedzy o każdym z tych podmiotów.
Piątkowe komentarze TELKO.in mają charakter publicystyki – subiektywnych felietonów, stanowiących wyraz osobistych przekonań i opinii autorów. Różnią się pod tym względem od Artykułów oraz Informacji.