Nadzieje na LTE były większe

Budowa tzw. sieci czwartej generacji, to dla operatora mobilnego konieczność i korzyść. To nie znaczy jednak, że oczekiwania co do komercyjnego sukcesu tej technologii nie były wyższe. Wszyscy zapatrzyli się na rynek amerykański i nie przewidzieli poziomu przeceny usług mobilnego dostępu na Starym Kontynencie – mówi Milan Zika, były członek zarządu i dyrektor techniczny T-Mobile Polska.

Milan Zika, do lipca 2015 członek zarządu i dyrektor technicznych T-Mobile Polska
(źr.fot TELKO.in)

Zacznę trywialnie: dlaczego w ogóle operatorzy weszli w technologię LTE? Niby każdy wie, ale...

Podstawowy powód, to wyższa efektywność wykorzystania pasma radiowego. Częstotliwości, to dobro deficytowe. Warto inwestować w technologie, które umożliwiają jak najlepsze jego wykorzystanie.

HSPA jednak oferowało wyższe przepływności, po które operatorzy w ogóle nie sięgnęli.

Najwyższe prędkości HSPA+ w praktyce można było zapewnić tylko w pustej komórce. To zresztą dotyczy także innych technologii radiowych. Im jednak wyższa przepływność nominalna, tym wyższa także praktyczna. LTE i tak ma lepszą efektywność spektralną, niż HSPA. To jest podstawowy punkt widzenia mój – osoby technicznej. Ktoś nastawiony bardziej marketingowo dostrzeże pewnie możliwość wykreowania i zainteresowania klienta usługą nowej jakości.

Zostawmy na razie marketing. Jakie jeszcze techniczne zalety LTE?

Efektywność wykorzystania pasma jest zdecydowanie największą zaletą. Poza tym wskazałbym jeszcze większa prostotę sieci LTE: nadajniki obchodzą się bez kontrolerów sieci. Bit przechodzi przez mniej elementów aktywnych, więc reakcja całego systemu jest szybsza.

Są jakieś uśrednione wskaźniki, o ile budowa i utrzymanie sieci LTE jest bardziej ekonomiczne, niż sieci 2G/3G?

Ja takich wskaźników nigdy nie widziałem. Jednak prawie na pewno, gdyby ktoś decydował się dzisiaj na budowę sieci mobilnej od podstaw, to LTE byłoby dobrym wyborem. Oczywiście pojawiłaby się konieczność rozwiązania kwestii usług głosowych, bo nie ma nic za darmo: LTE ma doskonałe parametry transmisji danych, ale nie ma genetycznie wbudowanej specyfikacji obsługi głosu.

Mimo tego nowemu graczowi na rynku doradzałby pan budowę LTE?

Zdecydowanie! Usługi głosowe można zapewnić w sieci LTE chociażby aplikacją w warstwie IP. Z głosem zresztą nowy gracz nie może dzisiaj wiązać dużych nadziei biznesowych, skoro regulacje powodują stały spadek cen.

Jak się buduje biznesmodel dla LTE? Gdzie jest zwrot z inwestycji?

To nie jest samodzielny biznes sam w sobie. Trzeba go raczej postrzegać, jako kontynuację rozwoju już świadczonych usług. Użycie transmisji danych rośnie, więc klienci są gotowi płacić więcej za nowe usługi. Tak to przynajmniej działa w Stanach Zjednoczonych i wszyscy patrzą właśnie na amerykański model. Tam, w zasadzie, udało się zrekompensować spadek przychodów z głosu wzrostem przychodów z transmisji danych.

A w Europie? W Polsce?

Wzrosty przychodów są, ale nie tak dynamiczne, jak za Oceanem. W Polsce ceny spadają tak szybko, że – choć rosną przychody z transmisji danych – to jednak znacznie wolniej, niż spadają przychody z głosu. Dla operatorów to nie jest wesoła okoliczność.

Skąd te różnice pomiędzy USA a Europą?

Paradoksalnie, z powodu niskiej technicznej jakości sieci w USA. Tam 3G działało słabo i nie było przygotowane na pojawienie się dużej liczby smartfonów. Kiedy więc na rynku pojawiły się znacznie lepszej jakości usługi LTE, to klienci chętnie zaczęli je abonować. I to za naprawdę przyzwoite – z punktu widzenia operatorów – pieniądze.

Na pewno widział pan dużo biznesplanów budowy LTE. Czy z perspektywy kilku lat okazały się realne?

Nie będę krył, że oczekiwania były większe. Nie spodziewaliśmy tak niskiego poziomu cen, jakie są dzisiaj. I nie wykluczałbym, że będą spadać dalej… To jednak nie podważa podstawowego powodu budowy LTE.