Styk biznesu i polityki zawsze jest stykiem trudnym. W wypadku branży telko – chyba wyjątkowo nie mamy szczęścia do majstrowania polityków.
Jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku biznes telko był zdominowany przez monopolistów dziś nazywanych "operatorami zasiedziałymi". Było (za)drogo, więc ktoś na pomysł, by popsuć monopolistom lukratywny biznes i wprowadzić na rynek konkurencję. Ale jak tu wprowadzić konkurencję, która nie ma wagonów pieniędzy na budowę infrastruktury? Wymyślono zatem regulacje.
W 2005 r. w Polsce rynek małych operatorów nie wiedział zupełnie, co z robić z dobrodziejstwami w rodzaju BSA, LLU, czy WLR. Nastąpił transfer przychodów od "zasiedziałego" do innych molochów, które po okresie wzajemnego obwąchiwania się rozpętały wojnę cenową między sobą. Potem okazało się, że z powodu erozji przychodów branży nie opłaca się rozbudowywać infrastruktury, i że robi się zastój. Uruchomiono zatem publiczne dotacje, a w Polsce dodatkowo wymyślono, że to jednostki samorządowe mają za europejskie pieniądze stać się operatorami telekomunikacyjnymi. Mali operatorzy, dzielnie walczący z... konkurencją JST i usługami z programów 8.3 (!) skorzystali z... programu 8.4 i pobudowali naprawdę sporo sieci, mimo że ciągle słyszeli, jak słabo wykorzystuje się unijne środki.
Teraz nagle Komisji Europejskiej przestało się podobać nadmierne rozdrobnienie rynku, więc wymyśliła konsolidację. Pierwsze ruchy już widać. Dotacje na budowę infrastruktury, owszem, będą, ale: 1. dotacja będzie w wysokości max 50 proc. kosztów kwalifikowanych; 2. minimalna wartość projektu, to... 10 mln zł. W mojej Wielkopolsce z całkiem sporej liczby beneficjentów, którzy spełnili warunki 8.4, w kolejne perspektywie pozostanie może jeden. Sądzę jednak, że w konsolidacji jest drugie dno. Jak zwykle.
Otóż w czasach przed-internetowych każdy wioskowy kombinator siedział sobie w swoim grajdole, pobierał terminowo kuroniówkę, robił fuchy w szarej strefie, a władza o nim wiedziała niewiele. Coś trzeba było z tym zrobić. Żadne socjalne programy 'likwidacji białych plam", czy "aktywizacji zawodowej przez internet" jeszcze nikomu nic nie dały. Najlepszym dowodem jest fakt, że władza nie publikuje wskaźników skuteczności tego typu programów (albo robi to półgębkiem). Żeby ktoś przypadkiem nie zapytał jej o efektywność.
Programami "socjalnych komputerów z internetem" wstrząsały już skandale. Część uczestników po prostu bezczelnie sprzedała przekazany sprzęt w lombardach albo w inny sposób zamieniła na gotówkę potrzebną na spłatę rat "chwilówek". Z programów e-learningowych aktywnie korzystają pojedyncze procenty uczestników, a reszta ogląda filmiki na Youtube'ie i hasa po Facebooku.
Mam na to jedną tezę: powszechność usług internetowych ma służyć władzy, nie obywatelom. To dzięki tym programom, dotacjom pod szumnymi hasłami, od których głowa już pęka, władza za pieniądze ciężko pracującego podatnika podłączy do internetu każdego wioskowego obiboka, a ten się grzecznie ze wszystkiego wyspowiada na Facebooku, czy innej "naszej-klasie".
Historia zatacza koło. Trend konsolidacyjny, któremu kibicuje KE zmierza do oligopolu oraz przywrócenia kontroli nad telekomunikacją. Skonsolidować to wszystko w co najwyżej kilku miejscach zamiast użerać się – zwłaszcza w Polsce – z mnóstwem mikro-operatorów, z których jeszcze część działa bez oficjalnego zgłoszenia do UKE. Przyjdzie taki dzień, że mali operatorzy zostaną dobici przez formalinę urzędową i sami dobrowolnie odłożą łyżkę.