Minister cyfryzacji nie musi być e-freakiem

Światem rządzą miękkie kompetencje, a nie technokraci. Dla potencjalnych osiągnięć Krzysztofa Gawkowskiego nie ma żadnego znaczenia, czy on wie co to modulacja, propagacja, czy opóźnienia.

Poświąteczny tekst Łukasza Pałuckiego, jaki mieliśmy okazję opublikować na TELKO.in (a jeszcze bardziej dyskusja, jaka po publikacji wywiązała się w „soszjal mediach”) wywołała i we mnie pewne refleksje. Nie odnoszą się bezpośrednio do tez wspomnianego tekstu, ale do problemu, jakich kompetencji chcemy od naszych ministrów. Ja tam wcale nie uważam, by szef resortu cyfryzacji musiał mieć jakieś szczególne doświadczenie.

Podobnie jak Łukasz Pałucki, znacznie lepiej oceniam cyfryzację w wykonaniu słusznie minionej ekipy niż poprzedniego, platformersko-ludowego, reżimu (ale nie uśmiecham się to pisząc). O ile Łukasz Pałucki wymienia Annę Streżyńską, o tyle ja zawsze będę z szacunkiem wspominał Marka Zagórskiego. Uważam, że największą zaletę Streżyńskiej nie było to, że cokolwiek znała branżę, którą miała zawiadywać. Znacznie ważniejsza była jej energia i wola przenoszenia gór. Zawiodła natomiast zręczność polityczna i brak zaplecza. Marek Zagórski zaplecza też za bardzo nie miał, ale w moim odczuciu mądrzej poruszał się po politycznej scenie. A to, według mnie, jest kluczowe.

Żaden rząd nie jest spójną ekipą, grającą do tej samej bramki. To towarzystwo rozdzielnych interesów poszczególnych koalicjantów i wewnątrzpartyjnych koterii, które premier musi zapędzać do biegu w tę samą stronę. W rządzie Zjednoczonej Prawicy było to aż nadto widoczne, ale nie sądzę by na dłuższą metę miało wyglądać inaczej w aktualnie rządzącej koalicji.

Jak wewnętrzne niespójności mogą się przekładać na rzeczywistość, dajmy na to – teleinformatyczną, najlepiej pokazuje historia KSC. Nowelizacja już kilka razy była na dobrej drodze do przyjęcia, aby ostatecznie ugrzęznąć w międzyresortowych sporach. Ministerstwo aktywów forsowało #polskie5G i operatora publicznego, MON bronił się przed uszczuplaniem swoich prerogatyw, a ostatecznie projekt ugotowało MSWiA. I nic z tego, że ministrem cyfryzacji był przez jakiś czas sam premier, a potem jego protegowany.

Z tego wnoszę, że każdemu ministrowi porządne projekty ustaw przygotowują kompetentni dyrektorzy departamentów, a on ma je tylko przepchnąć przez magiel rządowych gierek, wspomagany przez lojalnych i dobrze usposobionych wiceministrów.

W sumie mniej istotne, że Krzysztof Gawkowski ma jakąś wiedzę na temat cyberbezpieczeństwa oraz smart city. Ważniejsze będzie miejsce Lewicy w koalicji rządowej, szacunek głównego koalicjanta dla mniejszych partnerów, czy praktyczny wymiar faktu, że minister cyfryzacji jest wicepremierem. Niewykluczone, że wszystkie decyzje i tak będą zapadać w KPRM, więc mniejsze znaczenie ma wiedza, jak efektywnie budować sieci światłowodowe, czy wdrożyć work flow w Ministerstwie Finansów, a większe – co zrobić, żeby Donald Tusk podpisał co trzeba kiedy trzeba.

Jak to będzie wyglądało w przypadku aktualnego ministra cyfryzacji nie mam najmniejszego pojęcia i nie śmiem prognozować. Chciałbym być optymistą. Choćby ostrożnym. I życzę wszystkim czytelnikom wszelkiej pomyślności w 2024 r.

Piątkowe komentarze TELKO.in mają charakter publicystyki – subiektywnych felietonów, stanowiących wyraz osobistych przekonań i opinii autorów. Różnią się pod tym względem od Artykułów oraz Informacji.

Postaw kawę autorowi