– Anglicyzmy, jak niegdyś makaronizmy i rusycyzmy, zagnieżdżają się w języku polskim. Polacy nie zauważają obecności anglicyzmów w mowie codziennej. Dbałość o estetykę języka nie istnieje. Wszystko jest mega, hiper, post i trendy – pisał blisko 20 lat temu Mariusz Szczygieł w reportażu "Pokaż język" przypomnianym w niedawno wydanym zbiorze autora "Niedziela, która zdarzyła się w środę".
I choć w ostatnich latach napływ anglicyzmów trochę wyhamował, to tego typu "pożyczki" ciągle są na porządku dziennym. W poprzednim tygodniu swoją cegiełkę do tego przyłożyli dwaj (a właściwie trzej) operatorzy zachwalający wprowadzane usługi LTE – Cyfrowy Polsat, Plus i T-Mobile. Swoje nowe oferty oparte na technologii LTE nazwały odpowiednio Internet Power LTE (Cyfrowy Polsat i Plus) oraz Jump (T-Mobile).
I nie wywołało to specjalnego zdziwienia – przynajmniej wśród obecnych na konferencji dziennikarzy – bo przecież wiadomo, że angielski, to nowoczesność i w przypadku takich dziedzin, jak IT i telekomunikacja posługiwaniem się słowami z tego języka wydaje się naturalne (choćby dlatego, że polskie odpowiedniki są często zbyt długie, a przez to niewygodne). A LTE, to przecież coś nowoczesnego, a więc użycie słów "power", czy "jump" wydaje się jak najbardziej na miejscu.
Przedstawicieli jednej z sieci spytałem dlaczego zdecydowali się na angielską nazwę oferty. Usłyszałem, że owszem rozważali kilka polskich propozycji, ale angielską w tym przypadku uznali za lepszą. Gdy wyraziłem wątpliwości, że przekaz może być niezrozumiały do starszej grupy klientów (50+), którzy niekoniecznie są z angielskim za pan brat, odpowiedziano mi - wprost i szczerze - że i tak operator liczy głównie na odzew młodszego pokolenia, więc generalnie nie ma problemu. A zresztą wykluczeniem cyfrowym niech zajmują się Latarnicy i ludzie od CSR.
Na temat anglicyzmów w języku polskim powiedziano i napisano już bardzo dużo. Nie miejsce tu, aby rozstrzygać, czy szkodzi to, czy też nie językowi polskiemu. Znajdą się tacy, którzy będą przekonywać, że anglicyzmów nie należy się bać, tylko stosować rozsądnie. Wśród językoznawców nie będzie brakować zwolenników tezy, że używanie obcobrzmiących wtrąceń w języku pisanym, wypowiedziach, czy w przekazie medialnym jest szkodliwe.
W tygodniu, w którym wspomniani operatorzy prezentowali swe oferty LTE, świętowaliśmy 25-lecie polskiej transformacji. I rzeczywiście, wówczas zachwyciliśmy się wszystkim co zachodnie. Wydawało nam się to dużo i pod każdym względem lepsze niż to, co mieliśmy w latach realnego socjalizmu. Stąd, jak pisał w reportażu Mariusz Szczygieł, wielu sprzedawcom wydawało się, że gdy swój sklep przemianują na "shop" (albo choćby "szop"), podniesie to rangę ich biznesu.
– Język tym samym spełnia magiczną funkcję – tłumaczył to zjawisko w reportażu Szczygła prof. Michał Głowiński, badacz komunistycznej nowomowy. I przytaczał przykład. – Kiedy w radio powiedzą "muzyka ludowa", to ona nikogo nie interesuje, bo się kojarzy z nudą, zadupiem... Ale kiedy padnie nazwa muzyka folk czy folkowa, która odnosi się idealnie do tego samego, wtedy wiadomo: to jakoś brzmi, to już jest coś, można ewentualnie chwilę posłuchać. Oto przyczynek do psychologii społecznej: wywyższanie się poprzez obce słowo – argumentował profesor.
I to wyjaśnienie sprzed blisko dwudziestu lat, chyba dobrze oddaje zamysł operatorów używających słów "power", czy "jump do reklamy usług LTE. Klienci polskich sklepów już zrozumieli, że towar w sklepie nie musi być gorszy niż w shopie (poza sexshopem, oczywiście), co wyhamowała rzutkich handlowców w nadużywaniu tego wyrazu.
W przypadku sprzedaży usług LTE operatorzy ciągle jeszcze wierzą w magię angielskiego. Nie będę się upierał, że nie mają racji.