Przynajmniej gdyby miał taki cel, bo podobno determinacji i skuteczności mu nie brakuje. A czy nie o to chodzi na stanowisku ministra? Także cyfryzacji.
W mojej bańce socjalno-zawodowej usłyszałem głośne „ufffff…” na wieść, że Jacek Kurski dostał fuchę w Banku Światowym. Wszyscy są niewymownie wdzięczni prezesowi NBP, że załatwił Kurskiemu tę prestiżową i dobrze płatną pracę, do której nijak nie umywa się stołek ministra cyfryzacji (czy też p.o. ministra, bo formalnie to stanowisko należy do premiera). Ta wizja straszy od chwili niespodziewanej dymisji prezesa TVP. Kurskiego w branży teleinfo (prawie) wszyscy bali się jak drag queen w kurii biskupiej.
Jacek Kurski wypracował sobie rolę jednego z ciemnych symboli aktualnego reżimu, doprowadzając media publiczne w warstwie informacyjno-publicystycznej do stanu, który ja pamiętam z epoki Dziennika Telewizyjnego (młodsi niech sobie wyguglują). W sposób absolutnie jednoznaczny i mało subtelny zaprzągł je w służbę utrzymania dobrych notowań przez Prawo i Sprawiedliwość. Dla jednych więc zawsze już będzie bohaterem, a dla innych kreaturą. Tymczasem to nie żaden demon Pazuzu, tylko zwykły facet po rozwodzie.
Ja go osobiście nie znam, ale… znam kogoś, kto zna! I z nim pracował. Ten ktoś scharakteryzował mi krótko: „bardzo inteligentny i wyjątkowo cyniczny”. Dokładam resztę sam: dostatecznie zręczny, by przez siedem lat zajmować wyjątkowo gorący fotel – stanowisko, na którym trzeba lawirować między koteriami rządzącego obozu i właściwie obstawiać politycznych patronów. Czy był dobry jako menedżer? Mało wiem o TVP jako firmie. Widzę tylko, że Kurski zamiast handryczyć się o niepopularny abonament radiowo-telewizyjny załatwił swojej firmie dofinansowanie z budżetu. Oraz bezkompromisowo i bez żenady zamienił główne wydanie Wiadomości w kabaret. Powtórzę więc: determinacji i zręczności mu nie brakuje. Dla rynku teleinformatycznego mógłby się okazać (zgodnie z oczekiwaniem) demonem zagłady, jak i (niespodziewanie) aniołem odnowy. Ale byśmy się w tym drugim przypadku wszyscy zdziwili.
Robiłem już kilkukrotnie przegląd wszystkich ministrów cyfryzacji, jacy się przewinęli przed moimi oczami od początku działalności tego resortu. Dzisiaj bym optował za takim Markiem Zagórskim z solidną domieszką Anny Streżyńskiej. O Januszu Cieszyńskim mówią, że łamie podkowy i przenosi góry, ale nie wiem, czy to są te podkowy i te góry, na których mi by najbardziej zależało. Prawo komunikacji elektronicznej jakoś nie może się dopiąć i już Komisja Europejska zaczyna za to ścigać Polskę (bo to obowiązkowa implementacja unijnej dyrektywy). Nowelizacja ustawy o krajowym systemie cyberbezpieczeństwa zamienia się w „najdłuższą legislację nowoczesnej Polski”, a podobno to cholernie ważny i wrażliwy obszar. O aukcji pasma C już nic lepiej nie wspomnę… Jak również nie daruję defraudacji Funduszu Szerokopasmowego na premie dla cyberbezpieczniaków.
Na pewno są jakieś „siły wyższe” i „specyficzne uwarunkowania”, o których można by długo dyskutować. Ale ja to rozpatruję w łopatologicznie prosty sposób: pod kątem skuteczności. A tej aktualnie brakuje.
Pozostaje kwestią filozoficzną, czy jako obywatele i telekomowcy preferujemy szlachetnego nieudacznika, czy skutecznego, acz cynicznego łobuza. I to jest pytanie retoryczne, a nie o wybór pomiędzy Januszem Cieszyńskim i Jackiem KBurskim.
Piątkowe komentarze TELKO.in mają charakter publicystyki – subiektywnych felietonów, stanowiących wyraz osobistych przekonań i opinii autorów. Różnią się pod tym względem od Artykułów oraz Informacji.