Minister Cyfryzacji chciałby położyć łapę na dystrybucji częstotliwości radiowych w Polsce, a że nikt nie wie, co to w praktyce może oznaczać, więc podnosi się larum. Ja tam wcale nie przesądzam, że to zła koncepcja, ale nie wyobrażam sobie jej wdrożenia za pomocą jednego zdania podrzędnie złożonego okolicznikowego celu.
Dzisiaj sytuacja jest prosta... Sposób wykorzystania częstotliwości określa KTPCz przyjmowana przez radę ministrów, a plan zagospodarowania ustanawia Prezes UKE. Operator może wnosić o wolny zasób i wykorzystywać go zgodnie z powyższymi dokumentami. Jeżeli zasobów jest mniej niż chętnych, to przeprowadza się postępowanie selekcyjne. No i oczywiście nie wychodzi z sal sądowych przy próbach podważenia lub obrony wszystkiego co powyżej. Jasne i proste reguły...
A teraz się proponuje:
Konia z rzędem, kto w pełni pojmie, to zgrabne i cudownie pojemne zdanie.
Będzie jeden harmonogram dla wszystkich wolnych zakresów? Czy oddzielne harmonogramy dla różnych pasm, a może nawet dla pojedynczych bloków? Co z częstotliwościami, na które już zgłoszono popyt z rynku? Co z częstotliwościami, które już zostały rozdysponowane? Będzie można ustalić dla nich nowy „harmonogram”? I czy w związku z tym cofnąć lub zmienić rezerwację? Jak długi okres będzie obejmował harmonogram? Jakimi terminami będzie operował? Czy np., że częstotliwość ma zostać przydzielona za tydzień? Czy harmonogram będzie mógł określić sposób wykorzystania zasobu radiowego? A może również minimalną cenę za przydział, albo limit pasma na jednego dysponenta? Albo obowiązki pokryciowe lub współkorzystanie?
Listę pytań można wydłużać w zależności od znajomości tematu lub stopnia paranoi. Chciałoby się wierzyć, że proponowany w Pt zapis należy rozpatrywać w kontekście wciąż obowiązujących innych uregulowań; że nie będzie z nimi kolidował. A jeżeli będzie kolidował? Nowe przepisy są nieubłagane i narzucają Prezesowi UKE obowiązek stosowania się do rządowego harmonogramu. A jakby nie chciał, to po nowelizacji Pt związanej z Europejskim Kodeksem Łączności zapewne łatwo go będzie można odwołać...
No dobra. Powiedzmy na głos, że chodzi tylko o to, kto rządzi spektrum radiowym w Polsce. Rządzić ma minister, a Prezes UKE ma wypisywać decyzje rezerwacyjne i pozwolenia radiowe. Czy to źle?
Wkraczamy w dyskusję o niezależności regulatora. Czy wolimy podlegać dedykowanym, specjalistycznym urzędom, czy szybko rotującym politykom? Jak ma wyglądać ich współpraca, kiedy jeden ma kompetencje do stanowienia prawa, a drugi do prawa wykonywania? Czy to minister ma grzecznie forsować ustawy, których potrzebuje Prezes UKE? Czy Prezes UKE ma grzecznie wykonywać polecenia ministra właściwego do spraw informatyki?
Intuicyjnie mam większą wiarę w Prezesa UKE, ale mogę wskazać przypadki, kiedy to właściwy minister ratował cztery litery regulatorowi, albo i całemu rynkowi. Nic nie działa idealnie. Nie widzę powodu, aby nie zaeksperymentować i nie dać pełni władzy oraz PEŁNI ODPOWIEDZIALNOŚCI politykowi. To już lepsze, niż system niby-przejrzystości i niby-niezależności, kiedy przez dobór kadr (niby-konkursy) oraz sankcje (niby-nieusuwalni urzędnicy) i tak rządzi ministerstwo. Odkąd zajmuję się branżą, czyli od wczesnych lat poprzedniej dekady tylko jeden szef urzędu regulacyjnego doczekał końca swojej kadencji. Wszyscy inni – jeśli pozbawieni politycznego zaplecza – byli wprost lub nie wprost odwoływani.
Niech zatem minister sobie porządzi, ale niech to będą rządy konstytucyjne, a nie autorytarne. Może zatem choćby jakiś akt wykonawczy do nowego art. 111a Prawa telekomunikacyjnego?
Piątkowe komentarze TELKO.in mają charakter publicystyki – subiektywnych felietonów, stanowiących wyraz osobistych przekonań i opinii autorów. Różnią się pod tym względem od Artykułów oraz Informacji.