Czy można skutecznie walczyć z Google i jego praktykami monopolistycznymi? Raczej nie tak, jak to robi Komisja Europejska, prowadząc przeciw koncernowi postępowanie, które trwa kilkanaście lat. Gigant wywalczył sobie taką pozycję na rynku, że trudno go ugryźć w inny sposób niż to zrobili Chińczycy, blokując mu po prostu wstęp do siebie.
Internetowy gigant, światowy dominator na rynku wyszukiwarek internetowych został kolejny raz ukarany przez Komisję Europejska – tym razem grzywną w wysokości 1,49 mld euro – za rzucanie kłód pod nogi konkurentom. Przy tej okazji Margrethe Vestager, unijna komisarz odpowiedzialna za politykę konkurencji, podkreśliła, że postępowanie w tej sprawie trwało, bagatela, 10 lat. Co ciekawe, w 2016 r. Google zaprzestał kwestionowanych praktyk, tym samym de facto przyznając się do winy (choć sam nazywa to oficjalnie „rozwiewaniem obaw Komisji”). Mimo to na wyrok KE musiał poczekać ponad dwa lata. Teraz zapewne, jak w poprzednich przypadkach, od tej decyzji się odwoła (przez ostatnie trzy lata Google zebrał w sumie od KE ponad 8 mld dol. kar).
Jedna z gazet, pisząc o tym wydarzeniu, w tytule obwieściła, że KE wymierzyła „kolejny cios” w internetowego giganta. Może, to rzeczywiście i cios, ale o znikomej sile. Kto wierzy, że w efekcie kilkunastoletniego postępowania antymonopolowego Google poważnie się przestraszy? A kto sądzi, że koncern, który kilka lat temu zapłacił 1 mld dol. za utrzymanie swojej wyszukiwarki jako domyślnej w urządzeniach Apple, nie znajdzie innego sposobu, by umacniać pozycję kosztem konkurentów?
Im ważniejszym medium reklamowym staje się internet, tym większe korzyści ze swego monopolu czerpie Google. To on w końcu wykreował powstanie biznesu SEO. Wyspecjalizowane agencje pozycjonują serwisy w zdecydowanej większości pod google.com. Zresztą inne wyszukiwarki wzorują się na Google i siłą rzeczy pewne triki optymalizacyjne będą skuteczne także w przypadku ich narzędzi.
Czy można więc skutecznie walczyć z Google? Raczej nie tak, jak to robi KE. O wiele skuteczniejsze są Chiny, gdzie najpopularniejszą wyszukiwarką jest rodzime Baidu. No, ale w Chinach usługi Google są zablokowane. Nie ma tam konkurencji i jest to model raczej nie do zastosowania w Europie. Takiemu rozwiązaniu sprzeciwiłaby się zapewne większość internautów.
Innym rynkiem, którego nie zdołał zdominować Google jest Rosja. Yandex ma tam ponad 50 proc. udziałów i – jak mi niedawno na jednej konferencji tłumaczył rosyjski dziennikarz – jego rodacy preferują rodzimą wyszukiwarkę nie z powodów patriotycznych. Przyczyna jest taka, że Yandex jest lepiej dostosowany do specyfiki języka rosyjskiego i w wyszukiwaniach sprawdza się lepiej.
I to jest droga, jeśli ktoś chciałby myśleć o ograniczeniu dominacji Google – wspieranie lokalnych wyszukiwarek, lepiej dostosowanych do narodowych języków. Tym mogłaby się zainteresować Komisja Europejska, jeśli poważnie zależy jej na łamaniu internetowego monopolu. Oczywiście i to byłoby bardzo trudne. Nie po to Google ma biura w blisko 50 krajach poza USA, by nie uwzględniać specyfiki poszczególnych języków w swoich narzędziach. Nieliczne są przykłady lokalnych wyszukiwarek do pewnego stopnia konkurencyjnych wobec Google. W Czechach, gdzie Seznam z kilkunastoprocentowym udziałem w rynku, a w Korei Płd. Naver, który obsługuje około 10 proc. wyszukiwań.
Niektórzy nadzieje pokładają w wyszukiwarce DuckDuckGo, której atutem i wyróżnikiem ma być ochrona prywatności użytkowników. Zyskuje ona powoli coraz więcej użytkowników, ale jej udział w światowych wyszukiwaniach to tylko nieco ponad ćwierć procenta.
Czy więc skazani jesteśmy na monopol Google? Historia pokazuje, że nic na świecie nie trwa wiecznie, a w erze rewolucji cyfrowej zmiany następują bardzo szybko i niespodziewanie. Jednak wydaje się, że Google ma zagwarantowaną pozycję jeszcze na długie lata. Nie tylko dlatego, że doskonale opanował sztukę obrony monopolu i nie zostawia konkurentom pola na wyjście ze stadium embrionalnego. Jeszcze ważniejszy jest fakt, że dla wielu użytkowników Google to niemal synonim internetu. Może nawet nigdy nie używali innej wyszukiwarki niż Google i wcale nie czują takie potrzeby (może nie wiedzą, że można?). Co może ich skłonić, by nagle przerzucili się na DuckDuckGo?
A czy starsze pokolenie, które jeszcze pamięta, że w drugiej połowie lat 90’ mogli wybierać między AltaVistą, Excite, Lycosem, Hotbotem i kilkom innymi, chciałoby powrotu do tamtych czasów? Chyba nie – Google wygrał, bo wówczas zaproponował coś lepszego od konkurentów. Gwarantował bardziej adekwatne wyniki wyszukiwania. Na pozycję najlepszej wyszukiwarki uczciwie zapracował. A jakimi sposobami swej pozycji broni, to już zupełnie inna sprawa.
Często słychać, że Google manipuluje wynikami wyszukiwania w celach biznesowych czy politycznych. W ubiegłym roku np. Donald Trump oskarżył koncern, że wyniki wyszukiwania są wyświetlane tak, aby pojawiały się tylko negatywne doniesienia na jego temat.
Google oczywiście odrzuca oskarżenia o polityczną stronniczość, jak i o zapędy monopolistyczne. Na razie ani prezydent USA ze swoim pokrzykiwaniem, ani KE ze swoimi karami nie są w stanie zachwiać jego dobrego samopoczucia.
Piątkowe komentarze TELKO.in mają charakter publicystyki – subiektywnych felietonów, stanowiących wyraz osobistych przekonań i opinii autorów. Różnią się pod tym względem od Artykułów oraz Informacji.