Przez lata UKE dość skutecznie obrzydzał samorządom uruchamianie publicznych hotspotów. Teraz Ministerstwo Cyfryzacji uznało, że jednak warto, by się pojawiły w wiejskich świetlicach. Daje na to 120 mln zł i zapewnia, że procedura pozyskania środków będzie maksymalnie odbiurokratyzowana.
Czy gminy potrzebują hotspotów, dzięki którym w miejscach publicznych będzie można korzystać bezpłatnie z internetu?
Ministerstwo Cyfryzacji jest przekonane, że tak i na ten cel postanowiło przeznaczyć 120 mln zł ze środków zaoszczędzonych w Programie Operacyjnym Polska Cyfrowa (POPC). Inaczej uważają samorządowcy w powiatach parczewskim, lubartowskim, bialskim i radzyńskim. Choć nie powiedzieli tego w twarz ministrowi Markowi Zagórskiemu, to kilka miesięcy temu uznali, że u nich publiczne hotspoty nie są potrzebne, decydując się na zakończenie unijnego projektu „Regionalna Sieć Szerokopasmowa Lublin północny – wschód”. Wiązało się to z demontażem 405 publicznych punktów dostępu do internetu rozmieszczonych na ich terenie.
Niewykluczone jednak, że teraz już każda z gmin z tych czterech powiatów (a jest ich ponad 40) zdecyduje się sięgnąć po 64 tys. zł na 10 hotspotów, które oferuje samorządom resort cyfryzacji, w ramach ogłoszonego w tym tygodniu konkursu „Internet dla każdego”. Publiczne punkty z internetem powrócą i to może nawet liczniej niż w przeszłości. Ot, logika dotacji.
W powiecie radzyńskim np. już jedna z gmin Ulan Majorat dostała bon w wysokość 15 tys. euro w ramach unijnego programu WiFi4EU, a nic nie stoi na przeszkodzie by sięgnęła także po środki z programu „Internet dla każdego”. Dopuszcza on możliwość rozbudowy istniejącej sieci hotspotów. O środki może się też ubiegać gmina Borki w powiecie radzyńskim, choć niespecjalnie była zainteresowana, kiedy lokalny operator chciał do szkoły na jej terenie podłączyć szkołę światłowodem w ramach Ogólnopolskiej Sieci Edukacyjnej (OSE). Ot, paradoksy dotacji.
W sumie jednak to pozytywne, że resort cyfryzacji docenił i dostrzegł wagę publicznych hotspotów i zachęca do nich gminy, podczas gdy przez wiele lat Urząd Komunikacji Elektronicznej robił bardzo dużo, by samorządowców zniechęcić. Taki był de facto skutek obowiązku uzyskania zgody Prezesa UKE na świadczenie usługi dostępu do internetu bez pobierania opłat. Wiązało się to nieuchronnie z nadzwyczaj długim postępowaniem administracyjnym, złożoną procedurę, w tym koniecznością przeprowadzenia analizy lokalnego rynku telekomunikacyjnego oraz konsultacji projektu decyzji.
W dodatku, potem okazywało się często, że hotspoty nie bardzo nadawały się do użytku z powodu narzuconych ograniczeń, takich jak maksymalna przepływność łączy (często do 256 kb/s) czy przerywanie sesji po 45 minutach. Wiele samorządów, występując do UKE o zgody na hotspoty, z góry było świadome, że z takim ograniczeniami na niewiele się przydadzą. Musiały jednak prowadzić żmudną procedurę, by pozyskać unijną dotację np. z programu walki z wykluczeniem cyfrowym (8.4 POIG.), i potem musiały utrzymywać prawie niewykorzystywane hotspoty.
Zdarzało mi się niejednokrotnie słyszeć pomstowanie na UKE, że trzeba tak długo czekać na decyzję, a przecież już dawno samorząd obwieścił mieszkańcom, że będzie w gminie bezpłatny internet. Tak – UKE przez wiele lat skutecznie obrzydzał internetowe inicjatywy w samorządach.
Efekt był taki, że z biegiem czasu coraz mniej samorządowców myślało o hotspotach. I tak w 2018 r. UKE wydał tylko 13 decyzji dotyczących bezpłatnego internetu. Trzeba przyznać, że do końca był konsekwentny i w jednej z ostatnich decyzji dla gminy Rzekuń w woj. mazowieckim zastrzegł, że 51 uruchamianych hotspotów może działać z maksymalna przepływnością 512 kb/s. Ot paradoksy unijnych dotacji – są pieniądze na szczytne cele, a urzędnicy robią z nich parodię.
Od końca ubiegłego roku obowiązują już znowelizowane przepisy. Samorządy nie muszą otrzymywać zgody prezesa UKE. JST musi mu jedynie zgłosić taką działalność. Wprowadzano także odwrotny do dotychczasowego wymóg – samorządy muszą teraz zapewnić minimalną przepustowość hotspotu na poziomie 30 Mb/s. Na dostosowanie działających już urządzeń mają trzy lata. I zastanawiam się, jak UKE zamierza sprawdzać, czy do 2021 r. JST spełnią ten wymóg? Zapis wydaje się martwy, bo jaki sens będzie miało za trzy lata utrzymywanie hotspotu z przepływnością 512 kb/s, skoro dziś mówi się o sieciach 5G? Być może samorządom będzie lepiej zlikwidować stare punkty i wystąpić o środki z programu „Internet dla każdego”, by uruchomić nowe? Ot – karuzela z dotacjami.
UKE zapewne nie ma sobie za wiele do zarzucenia, choć w efekcie jego praktyki miliony złotych ze środków publicznych zostały zmarnowane. Przecież były rozporządzenia, do których regulator musiał się dostosować. To oczywiście wygodne alibi (a jak mówią niezbyt cenzuralnie niektórzy – dupokrytka).
Na tę okoliczność przypomina mi się przeczytana przed laty rozmowa z Jerzym Giedrojciem, twórcą paryskiej „Kultury”. Wspominał jak to w latach 90. rozmawiał z przedstawicielami kręgów rządzących wówczas Polsce, zwracając im uwagę, że pewne rzeczy powinny być zrobione zupełnie inaczej. I słyszał niemal zawsze – „tak wiemy, ale tego nie da się zmienić”. Lub ewentualnie – „a co my możemy w tej kwestii zrobić”. Ot, polski imposybilizm – konstatował Giedrojć.
Ot urzędniczy imposybilizm – można powiedzieć o tym, co wyprawiał z samorządowymi hotspotami UKE. Zapewne dlatego resort cyfryzacji podkreśla, że w programie „Internet dla każdego” procedury pozyskiwania środków i samej realizacji uruchamiania hotspotów są maksymalnie uproszczone.
Piątkowe komentarze TELKO.in mają charakter publicystyki – subiektywnych felietonów, stanowiących wyraz osobistych przekonań i opinii autorów. Różnią się pod tym względem od Artykułów oraz Informacji.