Internet: co dla klienta zamiast przepływności?

Na technologicznym rynku transmisji danych trwa bezustanny wyścig na coraz to wyższe przepływności łączy IP w sieciach szkieletowych i dostępowych. Po co to komu – jakby nikt się już nie zastanawiał.

Takie mnie refleksje naszły, kiedy czytałem informację Nokii o udanych testach terabitowych przepływności w sieci Etisalat. Tutaj co prawda mowa o DWDM w sieci szkieletowej, gdzie podnoszenie wydajności pewnie wciąż ma jeszcze sens, nawet jeżeli w kablu jest do dyspozycji 288 włókien.

Ja nie wiem, czy jest prosty transfer technologii z sieci transportowych do sieci dostępowych, ale mam oczy i widzę, że laboratoryjne i komercyjne przepływności rosną i tu, i tu. Bardziej mnie ciekawią sieci dostępowe i przepływności oferowane klientom detalicznym.

W Polsce niedawno zachłysnęliśmy się przepływnościami gigabitowymi i teoretycznie na konsumenckiej półce leży 10 Gb/s. Teoretycznie, bo słyszałem wiele uwag i argumentów, że to jest wirtualna oferta – nie do zaterminowania na urządzeniach aktywnych. Jestem jednak pewien, że to tylko kwestia czasu i popytu. Jak popyt będzie, to się sieć doposaży i 10 Gb/s będzie równie realne, jak 1 Gb/s. No właśnie, tylko czy będzie popyt?...

Jak na razie klienci, operatorzy i dostawcy technologii współdziałają w pełnej harmonii. Centra R&D wyciskają kolejne mega- i gigabity z włókien optycznych, kabli koncentrycznych, czy spektrum radiowego, żeby wendorzy mogli wciąż produkować nowy sprzęt. Operatorzy ten sprzęt kupują, by zaoferować klientom coraz to wyższe przepływności dostępu stacjonarnego lub coraz to większe pakiety mobilnego transferu. A klienci zawsze chętnie kupią usługę od operatora, który – za te same pieniądze oczywiście – da im więcej megabitów lub megabajtów. Ot, urok tego rynku.

O strony czysto technicznej, to na rynku mobilnym sytuacja jest jeszcze racjonalna, bo wolumeny danych rosną, a pasmu radiowemu daleko do wydajności światłowodu. Ale na rynku stacjonarnym oferta dostępowa jest już lata świetlne przed technicznymi potrzebami klientów. I wciąż przyspiesza. Można się zżymać na ten – niepotrzebny, zdaniem wielu – wyścig, ale trudno zamknąć oczy na fakt, że biznesowo to po prostu działa. I że na razie żaden ISP niczego mądrzejszego nie wynalazł.

Całe lata temu ciekawą próbę podjęła Netia (pamiętny re-braining), próbując tchnąć w swój wizerunek trochę seksu (w przenośni) – jakąś daleką emancję tych ciepłych uczuć, jakie w fanach wywołuje sprzęt Apple’a. Netia popróbowała parę miesięcy, może z rok, i dała sobie spokój. Dzisiaj pakuje pieniądze w modernizację sieci, aby zaoferować, jak wszyscy, gigabitowy dostęp. Ciekawostką jest, że przez pewien czas dosyć uczciwie komunikowała ofertę 900 Mb/s, nie kryjąc, że gigabitowe łącze ma swój „narzut administracyjny”, więc klient nie dostaje do użytku pełnego pasma. Potem jednak zmieniła politykę, i choć narzut nadal istnieje, to od Netii dzisiaj kupimy 1 Gb/s. Przepływność rządzi!

Czy dałoby się jakoś inaczej? Stawiam tezę, że by się nie dało. Gdyby się dało, to koledzy z firm telekomunikacyjnych już dawno by na to wpadli. Oni zastanawiają się nad tym dzień w dzień, a nie jak ja – w jeden czwartkowy wieczór.

Technologiczną galopadę zablokować mogą tylko klienci. Gdyby nagle krzyknęli: „stop! dosyć! po co nam te gigabity?!”. I zaczęli wybierać masowo najwolniejszą ofertę z dolnej półki. Tylko, że odpowiedzą operatorów byłoby podniesienie cen tej oferty, a potem... podnoszenie jej parametrów. Kręć się kręć wrzeciono...

Tak działa wolny rynek i nieskrępowana konkurencja, która jest najlepszym gwarantem przystępnych cen i wysokiej jakości usług. Nawet jeżeli ta jakość nikomu do niczego nie jest potrzebna.

Piątkowe komentarze TELKO.in mają charakter publicystyki – subiektywnych felietonów, stanowiących wyraz osobistych przekonań i opinii autorów. Różnią się pod tym względem od Artykułów oraz Informacji.

Postaw kawę autorowi