Tendencja do coraz szerszego regulowania internetu jest silna. Zwolennicy tej drogi przekonują, że siły antydemokratyczne wykorzystują szeroko otwartość sieci do podkopywania podstaw demokracji. Inni wskazują z niepokojem, że w przestrzeni publicznej globalnej sieci ton nadają dziś głównie duże korporacje. Nie brakuje też tych, którzy utrzymują, że wolność słowa oznacza także prawo do głoszenia poglądów nawet niedorzecznych i skrajnych.
(Partnerem materiału jest NASK-PIB)
Dziś trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie bez internetu, który jest nie tylko medium komunikacyjnym, ale i olbrzymim depozytorium wiedzy. Przez wielu globalna sieć postrzegana jest jako przestrzeń wolności. Jednak trudno nie zauważyć, że przez lata internet mocno się zmieniał i dzisiaj jest poddawany szeregowi regulacji prawnych. Na ile rzeczywiście chronią internautów, a na ile ograniczają ich wolność w sieci?
Był to jeden z wątków podjętych podczas warszawskiego Forum Zarządzania Internetem (ang. Internet Governance Forum a w skrócie: IGF), które miało miejsce w ubiegłym tygodniu. W jego trakcie poruszano takie tematy, jak: odpowiedzialność platform internetowych, reforma prawa autorskiego, wolność słowa w internecie, sztuczna inteligencja i przejrzystość algorytmów. Dyskutowali przedstawiliście administracji, organizacje pozarządowych, biznes, środowiska akademickiego oraz IT. Jak podkreślali organizatorzy, tematów do dyskusji nie narzucał nikt z góry, a sami uczestnicy decydowali o czym chcą rozmawiać na forum.
Warszawski IGF otworzył Marek Zagórski, minister cyfryzacji. Nawiązując to tematu konferencji – suwerenności technologicznej – stwierdził, że powinniśmy rozumieć to pojęcie szerzej, niż tylko odniesienie do kwestii ściśle technologicznych. Według ministra, trzeba na nie spojrzeć również przez pryzmat takich zagadnień, jak wolności i prawa w internecie, danych jako waluty czy regulacji, które mogą nas chronić w sieci lub też nas ograniczać. Swoje wystąpienie minister zakończył nawiązaniem do mema, który obrazuje, jak wyglądał internet przed 10 laty, a jak obecnie.
– W 2008 łączyliśmy się z siecią, klikaliśmy na stronę, czekaliśmy aż się załaduje i w zasadzie mogliśmy narzekać tylko na prędkość internetu. Dzisiaj, zanim dojdziemy do interesującego nas materiału, musimy zmierzyć się z RODO, kliknąć zgodę na ciasteczka, zamknąć okno z reklamą, potem ze zgodą na lokalizację itd. Na końcu okaże się, że i tak nie możemy przeczytać artykułu, bo jest płatny. W sumie takich czynności zanim dotrzemy do szukanych treści jest kilkanaście i nawet, gdy nie są to treści płatne może się okazać, że na przeczytanie artykułu nie ma już czasu – podsumował Marek Zagórski.
Minister przytoczył tylko prześmiewczego mema, ale jest w nim więcej niż źdźbło prawdy. Jak bowiem poinformowała ostatnio Fundacja Panoptykon, według Instytutu Reutersa, działającego przy Uniwersytecie Oksfordzkim, Polska jest jedynym z siedmiu badanych krajów, w którym – po wejściu w życie RODO – wzrosła ilość ciasteczek serwowanych przez strony trzecie na portalach informacyjnych. Badacze przeanalizowali średnio po 30 największych portali w siedmiu europejskich państwach pod kątem obecności treści i ciasteczek stron trzecich. Te państwa to: Finlandia, Francja, Hiszpania, Niemcy, Polska, Wielka Brytania i Włochy. Badanie zostało przeprowadzone w kwietniu 2018 r. – na miesiąc przed wejściem w życie RODO – i zostało powtórzone dwa miesiące później, w czerwcu, aby porównać, czy i jak nowe prawo wpłynęło na liczbę śledzących ciasteczek.
Największy spadek liczby ciasteczek – o 45 proc. – zaliczyła Wielka Brytania. We Francji, Hiszpanii i Włoszech ta liczba spadła o około 30 proc. a w Finlandii – o 19 proc. W Niemczech spadek był mniejszy i wyniósł 6 proc. Polska była jedynym krajem, który zanotował wzrost tej liczby i to rzędu 20 proc. Przed wejściem w życie RODO przeciętny polski portal newsowy serwował średnio 100 ciasteczek zewnętrznych podmiotów. W czerwcu 2018 r. ciasteczek było już 120. Co ciekawe, jak piszą badacze, za taki wzrost były odpowiedzialne cztery z 29 przeanalizowanych portali – jak przypuszcza Panoptykon, zapewne chodzi o największych polskich wydawców.
Jednak wiele wskazuje, tendencja do coraz szerszego regulowania internetu jest silna.
Wspominał o tym podczas swego wystąpienia Igor Ostrowski, były wiceminister cyfryzacji, a obecnie partner w kancelarii Dentons. W tym roku brał on udział w ogólnoświatowym Forum IGF w Paryżu.
– Najwięcej do myślenia dało mi wystąpienie prezydenta Francji Emmanuela Macrona, który wystąpił z bardzo kontrowersyjną tezą, że konieczne jest wprowadzenie nowych przepisów i ograniczeń praw użytkowników w celu ochrony treści online oraz samego internetu – mówił Igor Ostrowski.
Prezydent Francji tłumaczył, że dziś siły antydemokratyczne wykorzystują szeroko otwartość internetu do podkopywania podstaw demokracji. W efekcie, w imię wolności, umożliwiłoby to jej wrogom zyskać rozgłos. Dlatego, według prezydenta Francji, regulacje są konieczne, aby demokratyczne wartości były podtrzymywane w internecie.
Jednak Emmanuel Macron nie jest jedynym, którego troską napawa znaczące osłabienie państwa jako integratora przestrzeni publicznej w sieci. Wielu wskazuje z niepokojem, że ton w przestrzeni publicznej w interencie nadają dziś głównie duże korporacje, takie jak Facebook, Microsoft czy Google.