W rejestrze URL serwisów hazardowych jest już blisko 500 wpisów. Cóż szkodzi dodawać kolejne? Także z mocy innej ustawy? Mechanizm istnieje. Operatorzy przyjęli do wiadomości obowiązek blokowania i coraz lepiej im to wychodzi. Moim zdaniem wchodzimy w nową erę, która bezpowrotnie kończy radosną anarchię w internecie.
Mnie to akurat nie oburza, bo od lat wieszczę, że internet staje się zbyt ważnym medium, aby uniknął różnego rodzaju regulacji. Skoro off-line’owy hazard jest tępiony, to tępiony powinien być również hazard online.
Oczywiście, zagorzali liberałowie zaraz krzykną, że tylko krok dzieli blokowanie stron hazardowych od blokowania stron serwisów informacyjnych. Na przykład nieprzychylnych rządzącym. Pewnie, że takie ryzyko istnieje. Zablokować Onet byłoby nawet dużo łatwiej, niż policyjnie zająć jakąś redakcję, czy skonfiskować nakład gazety. Redakcji wciąż jednak nikt nie blokuje (poza jednym, niechlubnym przypadkiem sprzed kilku lat), gazet nikt nie konfiskuje, ani Onetu nie blokuje.
Wierzę, że tak będzie dalej, natomiast wyobrażam sobie, że nowe narzędzia kontrolne śmiało wkroczą w nowe obszary działalności, podobnie jak strony hazardowe, związane z pieniędzmi i biznesem. Chociażby w obszar pirackich serwisów wideo, czy sieci torrentowych. Albo serwisów e-commerce, które unikają płacenia podatków. Zmuszeni legislacją operatorzy zablokują wszystko, bo już umieją.
Technologia daje jednak zupełnie nowe możliwości nie tylko do działań lege artis. Również tych nagannych. W rejestrze stron hazardowych Ministerstwa Finansów bardzo wiele domen wskazuje na faktycznie te same serwisy hazardowe. Ja tylko czekam, jak ich właściciel zaczną przenosić je pod coraz to nowe adresy, reklamując je (tanią dziś, jak barszcz) reklamą programmatic. Nie jestem informatykiem, ale spodziewam się, że dużą część takiego procederu da się zautomatyzować.
Jeżeli potencjalne restrykcje staną się zbyt uciążliwe dla internautów, to zapewne bardziej popularne staną się mechanizmy, które pozwolą omijać bariery. Na przykład, jak istnieją „raje podatkowe” i kraje „taniej bandery”, pojawią się kraje „liberalnego internetu”. Z własnymi usługami kolokacyjnymi i hostingowymi nie podlegającymi surowym regułom, dzierżawiącym adresy IP z puli innych krajów i udostępniającymi nakładki systemowe na komputery użytkowników, które pozwolą oszukiwać sieciowe systemy filtrowania np. poprzez korzystanie z niezależnych serwerów DNS.
Jeżeli restrykcje nie będą uciążliwe, albo będą dotyczyły niewielkiej liczby użytkowników, to taka infrastruktura nie będzie potrzebna i się nie rozwinie. Mądrością każdego rządu jest dociskać śrubę, ale nie za bardzo.
Tak, czy inaczej dokonuje się właśnie przełom, który teoretycznie powinien wyprowadzić internautów na ulice, jak ich wyprowadził projekt ACTA. Nie widzą tego, czy czasy się zmieniły?