Gigabitowe męczarnie

 

Dyskusja podczas ostatniej Konferencji Mediakomu dała mi nową szansę podywagować sobie o gigabitowych ofertach, jakie w ostatnim czasie wprowadzili do oferty najwięksi na rynku dostawcy internetu. Najpierw UPC ścigało się z Orange o miano „pierwszego dostawcy gigabitowego internetu w Polsce”. A potem zakasowała ich poznańska Inea, ogłaszając z dużym przytupem wprowadzenie łącza 10 Gb/s.

Na rynku wzbudziło to po części zazdrość (prawdopodobnie), a po części niesmak (na pewno). Pełne – już to ironii, już to oburzenia – opinie wyrazili uczestnicy wspomnianego wyżej panelu, który miałem przyjemność prowadzić. Sceptycznych opinii zobaczymy na pewno więcej – choćby w poniedziałek na TELKO.in.

Serce mi jednak podpowiada, że w Vectrze już się zastanawiają, jak dogonić rynkową stawkę. Netia zaś, która do niedawna komunikowała najszybsze łącza pośród dużych operatorów (900 Mb/s), też nie omieszkała poinformować, że niebawem zaoferuje gigabitowy dostęp. Sceptykom zatem powiem: „po trzykroć macie rację, ale co z tego?”

Dostarczenie na większą skalę realnej przepływności powyżej 1 Gb/s jest dzisiaj trudne, a 10 Gb/s to już na granicy realności. W swojej masie klienci potrzebują dzisiaj pewnie nie więcej, niż 100 Mb/s i to z dużą nadwyżką „mocy”. Gigabitowa oferta wprowadzona dzisiaj implikuje poważne trudności z kształtowaniem cenników jutro. Ale powtórzę: co z tego?

Wyścig na przepływności od lat trwa w najlepsze. Internet to prosta usługa i nikt na razie nie wymyślił lepszego sposobu na segmentację oferty i odróżnienie od konkurencji, niż przepływność. Ceną operatorzy też konkurują, choć niechętnie. Zatem niby dlaczego wyścig na przepływności miałby zastopować, skoro 10 Gb/s w dostępie leży na stole, 40 Gb/s jest osiągalne, a w przyszłości pewnie i 100 Gb/s i 400 Gb/s...? Że co? Że nikt tego nie potrzebuje? Nikt. Podobnie jak dzisiaj 100 Mb/s, 300 Mb/s, 600 Mb/s..., na które rynek się jednak tak bardzo nie obrusza.

Operatorzy oferują coraz wyższe przepływności, żeby wygrać rynkową walkę z konkurentami, a klienci kupują te przepływności, o ile cena jest akceptowalna. Korciło mnie, aby kolegów, którzy podczas dyskusji w Toruniu obruszali się na ofertę Inei zachęcić: „proszę wyjść na parking przed hotelem i zobaczyć, jakie stoją tam samochody – czy ich użytkownicy potrzebują aut o takich parametrach technicznych?”. Nie stawiam znaku równości pomiędzy rynkiem dóbr masowych (internet), a luksusowych (samochód), ale jestem pewien, że wiele dóbr i usług z różnych powodów kupujemy ponad nasze realne potrzeby. Nie tylko łącza dostępowe.

I będziemy kupowali tak dalej internet, o ile operatorom będzie się spinał poziom cen detalicznych z poziomem koniecznego CAPEX.

Cała dyskusja przynosi jeszcze jedną refleksję. Technologiczną. W ubiegłej dekadzie UPC przyjęło strategię dostawcy „najszybszych” łączy szerokopasmowych na rynku (oczywiście, w kategorii dużych operatorów) i z powodzeniem ją realizowało. Operator był w awangardzie rynku. Dzisiaj sieć kablowa, oczywiście, nadal oferuje 1 Gb/s (i zaoferuje więcej), ale już musi ścigać Orange, narażając się przy tym na kpiny z powodu swojej „oferty światłowodowej”. Lider się zmienił. Inea może zalicytować: 10 Gb/s! – ale w sieci optycznej (abstrachuję od ceny tych usług i realnych osiągów na terminalu użytownika). Na DOCSIS 3.1 takie prędkości także są osiągalne (sam widziałem!), ale na razie bardziej w labie, niż w sieci. Zaczynam się zastanawiać, czy HFC rzeczywiście ma przed sobą tak świetlaną przyszłość, jak przekonują dostawcy? Dzisiaj nie ma to jeszcze żadnego znaczenia, ale za pięć lat...? Wszak wyścig na przepływności nie ustaje.