Pierwsza nieoficjalna kandydatura na komisarza ds. internetowej szczęśliwości nie wygląda zbyt poważnie. Czy to dobrze, czy źle nie jest takie pewne. Źle, bo świadczyłaby o niskim priorytecie dla telekomunikacji. Dobrze, bo oznaczałaby, że na poziomie unijnym nie ma ambicji, i że telekomunikacja nadal będzie bulgotać w krajowych kociołkach.
Zostawmy w spokoju dentystę z Cypru, bo może to tylko podpucha, że nowy przewodniczący Komisji Europejskiej wytypował go sobie, jako najlepszego kandydata do rozwoju szerokopasmowego internetu (na marginesie: wczoraj mówiło się także, że stanowisko może otrzymać Niemiec Gunther Oettinger, dotychczasowy komisarz. ds energii, co brzmi znacznie poważniej). Pytanie, czy na stanowisko komisarza ds. Agendy Cyfrowej zostanie wybrany silny i ambitny człowiek (kompetencje lepiej pomińmy...), i czy dostanie władzę i poparcie Przewodniczącego. Jeżeli tak, to krajowi lobbiści powinni już szlifować angielski, francuski oraz szukać tanich połączeń do Brukseli.
Kierunek w jakim podąża Komisja wskazała Neliee Kroes projektując rozporządzenie o jednolitym rynku telekomunikacyjnym. Zagotowało się od niego w Europie. Jedni obawiają się konkurencyjnego nacisku wielkich telekomów (bo Komisja takowe promuje), inni uszczuplenia lokalnych prerogatyw politycznych i regulacyjnych. To pierwsze między bajki bym włożył.
Że Deutsche Telekom, czy Telefonica będą mogły uzyskać uniwersalny wpis do rejestru telekomunikacyjnego, lub też powoływać w sporach regulacyjnych na przepisy i praktykę z macierzystego rynku niewiele zmieni. Wpis jest deklaratywny, a spory regulacyjne i tak będą rozstrzygały krajowe sądy. Poza tym na prawie i regulacjach nie robi się biznesu. One tylko ułatwiają biznes.
Wszelkie działanie zmierzające do unifikacji europejskiego rynku telekomunikacyjnego wydają mi się logiczne, ale nie wierzę, że uratują przed naciskiem ze strony Amerykanów i Chińczyków. Operator o bazie 300 mln klientów działający w 27 krajach nigdy nie będzie tak efektywny, jak operator o bazie 300 mln w jednym kraju. Bo jednolite prawo i regulacjesą ważne, ale dużo ważniejszy jest język i mentalność. A tego nie da się ujednolicić żadnym rozporządzeniem.
Bardziej, niż ekspansji globalnych gigantów na lokalne rynki należy się obawiać ekspansji brukselskich polityków na lokalną władzę. Już dzisiaj nic ważnego w regulacjach nie dzieję się bez Komisji Europejskiej. Neliee Kroes pokazała, że zakusy idą jeszcze dalej. I czy to źle?
Tutaj pojawia się pytanie znacznie wykraczające poza obszar telekomunikacji: jakiej Unii chcemy? Zintegrowanego, silnego, solidarnego organizmu? Czy strefy wolnego handlu i swobodnej turystyki, gdzie każdy pilnuje końca własnego nosa. Jeżeli tego pierwszego, to trzeba się pogodzić z utratą (transferem?) narodowej suwerenności. Jeżeli drugiego, to można walczyć o lokalną władzę. Z perspektywy Brukseli kierunek wydaje się jasny.
I dlatego myślę, że mimo totalnej krytyki w pierwszym rozdaniu rozporządzenie o jednolitym rynku będzie uparcie zmierzało do pierwotnych - krytykowanych - celów. Pod warunkiem, że komuś się będzie chciało walczyć z nieuchronnym oporem na poziomie krajów członkowskich. Dowiemy się w już w przyszłym tygodniu. Dentyście z Cypru raczej nie wróżyłbym sukcesów.