Nowa władza i nowy minister, to jawna prowokacja do postulatów i dobrych rad. Nie jestem od tego, by doradzać i postulować, ale dziś sobie daruję. No, poza jedną kwestią…
Słowa to tylko słowa i niewiele znaczą. Po czynach poznamy, ale dopiero w przyszłości. Na razie całkiem mi się podoba, że minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski nie zapowiada rewolucji, przyspieszenia, ani nowego otwarcia, tylko kontynuację tego, co robili jego poprzednicy. W cyfryzacji nie można zrobić niczego ponad mozolne urabianie innych resortów i ważnych interesariuszy, by udostępniali obywatelom i firmom swoje zasoby i usługi w cyfrowym ekosystemie – fiskus, sądownictwo, lokalne usługi samorządowe…
Telekomunikacja ma się dobrze i nie wymaga niczego szczególnego. Poza dopilnowaniem skandalicznie opóźnionych legislacji, czy dowiezieniem i (ewentualnie) optymalizacją programów KPO i FERC. No, może jest jeszcze jedna rzecz, którą można by zrobić…
Co jakiś czas wraca pomysł konwersji zobowiązań publicznoprawnych operatorów mobilnych na inwestycje. Precedensem była umowa pomiędzy MNO i Urzędem Komunikacji Elektronicznej z 2011 r. w sprawie harmonogramu redukcji stawek MTR. Regulator poszedł operatorom na rękę i spowolnił tempo spadku stawek terminacyjnych w zamian za co oni zrealizowali określone inwestycje, poprawiając zasięg swoich sieci.
Temat wrócił w 2015 r., kiedy aukcja LTE przyniosła – nieplanowane – prawie 10 mld zł. Operatorzy woleliby się rozliczyć „w naturze”, właśnie inwestycjami, jako że tutaj mieliby różne możliwości… optymalizacji swoich wydatków. Rząd wolał jednak żywą gotówkę, bo akurat trzeba było wypłacać pierwszą transzę 500+.
Potem do sprawy już nie wracano, chociaż co roku UKE inkasuje z rynku około pół miliarda złotych opłat za częstotliwości, a co jakiś czas wpada dodatkowo po kilkaset milionów złotych za prolongatę rezerwacji. Czy, jak niebawem po wydaniu rezerwacji na pasmo 3400-3800 MHz, prawie 2 mld zł z aukcji 5G.
I nie jest to czysta mrzonka, ponieważ od kilku lat Prawo telekomunikacyjne przewiduje mechanizm umów inwestycyjnych, w ramach których operatorzy poprawiają zasięg swoich sieci w zamian za obniżenie rocznej opłaty telekomunikacyjnej i opłat za korzystanie z częstotliwości. Nie słyszałem, żeby Prezes UKE kiedykolwiek z tego skorzystał. Wolał – bez żadnych konfitur dla MNO – po prostu narzucić im zobowiązania zasięgowe i jakościowe w ramach aukcji pasma C. Jestem silnie ciekawy, co z tego wyniknie… Tak, czy inaczej układ „inwestycje w koszt danin publicznych” byłby znacznie uczciwszy. Pewnie, że operatorzy by kombinowali i zawyżali koszty inwestycji. Ale być może w efekcie udałoby się zapewnić zasięg sieci mobilnych – usług głosowych i podstawowego dostępu do internetu – wszystkim, lub prawie wszystkim Polakom. Zapewne lokalizacje trwale deficytowe wymagałyby dotacji także do kosztów utrzymania i pewnie musiałaby być jakaś zdrowa granica: czy można stawiać wieżę dla jednego odbiorcy w środku lasu.
Tak czy inaczej gra jest warta świeczki, uzasadniona i społecznie pożądana. I nie uda się bez współpracy rządu i regulatora z operatorami. Czego wszystkim stronom serdecznie życzę.
Piątkowe komentarze TELKO.in mają charakter publicystyki – subiektywnych felietonów, stanowiących wyraz osobistych przekonań i opinii autorów. Różnią się pod tym względem od Artykułów oraz Informacji.