Czy (próbować) wyłączyć internet w Rosji?

Wojna wciąż trwa i wciąż dominuje (moje) myśli. Trudno się skoncentrować na czymkolwiek innym, kiedy rosyjskie rakiety spadają na dzielnice mieszkaniowe ukraińskich miast, a rosyjscy generałowie– przepraszam, ale dziś nie mogę inaczej – p……. w państwowych mediach o radosnym entuzjazmie Ukraińców.

Dlatego dzisiaj aktualizacja do komentarza z wtorku. Tym bardziej, że jest co aktualizować. Dyskusja w sprawie „wycięcia” internetu w Rosji i na Białorusi rozgorzała na naszym profilu w mediach społecznościowych. Otrzymałem także bezpośrednie „komentarze do komentarza”. Mam możliwość śledzić podobne wątki na innych forach.

Nawet jeżeli odfiltrować głosy, które trącą rosyjskim trollingiem, to ewidentnie pomysł odcięcia Rosjanom internetu postrzegany jest jako co najmniej kontrowersyjny. Jasne, że każdy problem ma frakcję jastrzębi i frakcję gołębi. W świecie IP są także postawy bezkompromisowe. Wypowiadane są umowy rosyjskim (rosyjskiemu?) dostawcy tranzytu IP. Operator sieci Geant szuka alternatyw dla ich usług. To samo robią (przynajmniej częściowo) polskie telekomy. Krajowe sieci akademickie ponoć również zamierzają wyrugować rosyjskich dostawców. To się dzieje już, bo jest łatwe i szybkie. Zależy od jednostkowych lub kolegialnych decyzji i czysto technicznych działań. Dotyka rosyjskie firmy, a więc wpisuje się w formalne i moralne sankcje, jakimi świat stara się przydusić Rosję.

Naszkicowana niżej koncepcja odcięcia internetu jest znacznie bardziej złożona i wymaga powszechnej zgody bardzo wielu interesariuszy. Wiadomo już zaś, że na dzisiaj takiej powszechnej zgody nie ma. RIPE ogłosił, że sankcje na rosyjskich członków organizacji nie wyjdą poza rutynę. Na razie co najwyżej utrudnią im zarządzania zasobami IP, ale ich zasobów nie pozbawią.

Za daleko jestem od tej organizacji, by oceniać motywację. Przyjmuję roboczo, że organizacja, która odpowiada za stabilność internetu wzdraga się przed pozbawieniem go w części regionu. Bez względu na okoliczności. Tym bardziej, że RIPE niejedną już musiał przejść sytuacją kryzysową i z pewnością niejeden raz był wzywany do ostrych działań.

W dyskusjach, w których uczestniczą, lub które mogę śledzić, pojawiają się także „gołębie” argumenty z innych stron. Rosyjscy dostawcy zapewniają tranzyt IP także ukraińskim sieciom i nie wszędzie da się ich łatwo zastąpić. Odcięcie internetu Rosjanom i Białorusinom utrudni dostęp do sieci nie tylko im, ale wszystkim z zewnątrz, którzy chcą się z nimi skomunikować. Nie chodzi tylko o dostawców obiektywnej informacji o wojnie na Ukrainie. Trwa oficjalna i wolontarska cyberwojna z Rosją. Blokowanie sieci, to blokowanie możliwości „działań zaczepnych” itp. itd. Jedne argumenty bardzo praktyczne, inne raczej altruistyczne.

Sankcje mają to do siebie, że realnie dotykają obu stron. Gołębie muszą o tym pamiętać. Jeżeli jesteśmy zdeterminowani naciskać na Rosję, to sami musimy być zdeterminowani do zniesienie skutków tych nacisków – choćby przewidywanych wzrostów cen nośników energii. Wszystko jest kalkulacją, czy więcej stracimy, czy uzyskamy – w szerokim zresztą tego słowa znacznie. Nie chodzi tylko o zyski namacalne, ale także właściwą postawę moralną. To samo dotyczy cyberwojny z Rosją. Czy więcej zyskamy, czy stracimy utrudniająca im (i sobie) internetową komunikację? Jeżeli chcemy pomóc Ukraińcom decyzje trzeba podejmować po dziesięciu głębokich wdechach i kuble zimnej wody.

---

Barbarzyństwo czy uzasadnione okolicznościami narzędzie nacisku na agresora i jego obywateli? Sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, i która dla większości z nas jest zupełnie nowa, stawia techniczne i moralne znaki zapytania – także przed branżą telekomunikacyjną.

– Pozwoliłem sobie napisać, aby rozpocząć dyskusję: czy powinniśmy i ewentualnie jak powinniśmy dążyć do zablokowania dostępu do internetu w rosji i na białorusi – zwrócił się do redakcji TELKO.in jeden z czytelników (pisownia oryginalna, w pełni przez naszego czytelnika zamierzona i wyjątkowo przez nas nie korygowana, by przekaz emocjonalny był czytelny).

Od strony technicznej miałoby to polegać na blokowaniu adresów IP z zakresów przypisanych użytkownikom z rosyjsko-białoruskiego obszaru. Najpierw mieliby zablokować je operatorzy i punkty wymiany ruchu w Polsce (na mocy przepisów znowelizowanego prawa). Potem mielibyśmy zachęcić do tego główne kraje tranzytujące ruch IP z i do Rosji (Finlandia, Szwecja, Węgry, Słowacja, Litwa, Łotwa, Estonia), a najlepiej cała Unia Europejska lub Europejski Obszar Gospodarczy. Fazę trzecią miałby zrealizować RIPE poprzez centralne blokowanie tych zakresów IP. Warto przypomnieć, że RIPE zarządza także adresacją Rosji i Białorusi.

W technicznej dyskusji jaka się dalej wywiązała padła również propozycja administracyjnego wyłączenia infrastruktury (węzłów sieci) rosyjskich/białoruskich operatorów telekomunikacyjnych i dostawców usług IT w Polsce.

Patrząc czysto praktycznie, operacja dosyć złożona i wymagająca zgody bardzo wielu interesariuszy. Intuicyjnie założyłbym, że niemożliwa do realizacji w pełni. To znaczy nie wyobrażam sobie, aby firmy teleinformatyczne z Rosji i Białorusi nie zaczęły szukać luk w blokadzie, i żeby żadnej nie znalazły. Tym bardziej, że nie mam pewności, czy rzeczywiście cały internetowy świat byłby gotów się przyłączyć do takiej sankcji. Co na to na przykład globalne bigtechy, czy chińskie dotcomy? Wierzę jednak również, że taki ban byłby dla Rosjan i Białorusinów bardzo kłopotliwy i gdyby choć częściowo skuteczny, bardzo by ich zabolał.

Muszę jednak przyznać, że kiedy przeczytałem propozycję, to w głowie mi strzeliło: „O Jezu, wyłączyć im internet?!...” Nawet nie wiedziałem, że dla mnie to (najwyraźniej) akt mocno brutalny: coś jakby nagle pozbawić Rosjan dostępu do wody, czy szpitali. Gorzej niż zabić – oślepić!

Bombardowanie mieszkalnych dzielnic Kijowa i Charkowa jest aktem nie mniejszego, ale znacznie większego barbarzyństwa. Nikt nie powie inaczej. Od strony moralnej wchodzimy w rozważania do jakich metod możemy się posunąć, walcząc w słusznej sprawie. Na Ukrainie tysiącami giną ludzie, a setkami tysięcy na piechotę uciekają ze swojego kraju. Z drugiej strony w Rosji i na Białorusi są nie tylko zagorzali zwolennicy Putina i Łukaszenki, ale także ich równie zagorzali przeciwnicy. I miliony, które po prostu chcą żyć. Odcięcie ich od komunikacji z „wolnym światem” zaboli, ale jednocześnie pozbawi dostępu do innych kanałów informacji i komunikacji, niż tylko kontrolowane przez opresywne reżimy. No i wreszcie: tam są także nasi ludzie… Rozumiem intencje pomysłu, nie są mi obce, ale osobiście mam wątpliwości. Pewnie dlatego jestem dziennikarzem, a nie politykiem.

Jeżeli coś się ma stać, to powinno stać się szybko. Jakby się ta agresja nie zakończyła, to szok w końcu minie i zaczniemy się przyzwyczajać (przypominam bardzo świeży przykład pandemii). Operacja odcięcia internetu Rosjanom i Białorusinom wymaga wielkiej woli i determinacji, a tej z czasem będzie coraz mniej. Aż wreszcie – daj Boże – stanie się zupełnie niepotrzebna.