Pogłoski o planach likwidacji ministerstwa cyfryzacji w związku z rekonstrukcją rządu mogą być pewnym zaskoczeniem, mimo że polityka często wymyka się logice. W obliczu pandemii koronawirusa można się było namacalnie przekonać, jak istotne znaczenie dla funkcjonowania społeczeństwa i państwa mają cyfryzacja czy internet.
W czasie wymuszonej izolacji okazało się, że wiele elementów e-państwa funkcjonuje nienajgorzej i np. dzięki profilowi zaufanemu można załatwić wiele formalności w ZUS-ie czy w innych urzędach. Ostatnie miesiące udowodniły, że wiele działań podjętych z inicjatywy resortu cyfryzacji przyniosło efekty.
Przecież jeszcze kilka lat temu sytuacja wyglądała o wiele gorzej. Wystarczy przypomnieć perturbacje z systemem ePUAP, którego kolejne wersje i modyfikacje nie przyniosły prawie żadnej poprawy, tj. takiej, by system nadawał się do użytkowania.
Owszem, zapewne nie wszystko się resortowi udało. Media lubią wypominać np. system CEPIK – że resort, mimo podejmowanych wysiłków, poniósł porażkę w jego usprawnianiu. Jest to jednak krytyka nie do końca sprawiedliwa. Ministerstwo raczej zbyt optymistycznie zadeklarowało, że naprawi system, który miał zbyt dużo wad.
Mówiąc krótko, ostatni okres pokazał, że istnienie oddzielnego resortu, który skupia się na sprawach cyfryzacji ma sens. A to jeszcze dwa i pół roku temu, gdy z ministerstwem żegnała się Anna Streżyńska, wcale nie było takie oczywiste. Teraz można powiedzieć, że sytuacja jest podobna. Z tym, że minister Marek Zagórski ma rzeczywiście realne argumenty, by bronić bytu, którym zarządza.
Jaki będzie finał rekonstrukcji rządu, trudno dziś odgadnąć. Rzeczywiście ministerstw jest dziś zbyt wiele. Jaki jest sens utrzymywać oddzielnie ministerstwa Edukacji Narodowej oraz Nauki i Szkolnictwa Wyższego? Zapewne niejeden minister, broniąc swego stołka, będzie wykazywał, że to jego resort jest bardziej niezbędny do funkcjonowania państwa niż takie ministerstwo cyfryzacji. Bo sprawy, którymi się zajmuje ministerstwo cyfryzacji może spokojnie przejąć MSWiA. Tak już zresztą w przeszłości było, więc może być znowu. A to, że sięgając pamięcią do tamtych czasów trudno się doszukać specjalnych osiągnięć w informatyzacji państwa (może poza infoaferą), to już inna sprawa.
Dla samej branży telekomunikacyjnej, to czy będzie istniało osobne Ministerstwo Cyfryzacji ma już mniejsze znaczenie. Trudno odmówić zasług resortowi przy procedowaniu zmian w megaustawie telekomunikacyjnej, które doprowadziły m.in. do obniżenia stawek za korzystanie z pasa drogowego. Owszem – powiedzą krytycy – dotyczy to tylko nowych inwestycji. Problem był jednak znany od wielu lat, a nikomu wcześniej nie udało się złamać oporu lobby samorządowego. Można sobie też wyobrazić, że wdrażaniem Europejskiego Kodeksu Łączności Elektronicznej skutecznie zajmie się inne ciało. 5G też ruszy w Polsce niezależnie od istnienia resortu cyfryzacji. Także jeśli chodzi o pomysł na udzielanie dotacji do budowy sieci szerokopasmowych, to ostatni konkurs POPC pokazał dobitnie, że resortowi zabrakło pomysłu na skuteczne i bardziej sprawiedliwe rozdzielenie środków.
Za specjalny sukces ministerstwa nie uważam też przekazanie samorządom ze środków POPC ponad 400 mln zł na zakup sprzętu do nauki zdalnej dla uczniów i nauczycieli. Rozdać (nie swoje) pieniądze jest zawsze dość łatwo. Nie ma w tym większego powodu do chluby.
Podsumowując, gdyby zniknęło ministerstwo cyfryzacji, zapewne państwo się nie zawali, jednak procesom informatyzacji w administracji to raczej nie pomoże.
Piątkowe komentarze TELKO.in mają charakter publicystyki – subiektywnych felietonów, stanowiących wyraz osobistych przekonań i opinii autorów. Różnią się pod tym względem od Artykułów oraz Informacji.