Czy KE odrodzi zapał polskich samorządów do hotspotów?

Komisja Europejska chce, by na obszarze UE zaroiło się od bezpłatnych publicznych punktów dostępu do internetu. Temu ma służyć inicjatywa WiFi4EU, w sprawie której projekt rozporządzenia trafił właśnie do konsultacji. Jak czytamy w uzasadnieniu, inicjatywa ma przyczynić się do realizacji jednego z celów strategicznych postawionych przez KE do 2025 r., jakim jest wyposażenie w gigabitowe łącza internetowe miejsc, gdzie są świadczone usługi publiczne. Takich, jak placówki administracji publicznej, biblioteki i szpitale. Na ten cel KE chce przeznaczyć – tylko na początek – 120 mln euro.

W Polsce tymczasem samorządy w żmudnej procedurze starają się w Urzędzie Komunikacji Elektronicznej o prawo uruchamiania publicznych hotspotów z przepływnością 512 Mb/s czy 1 Mb/s (na marginesie: to wyraźnie pokazuje, jak słabo regulacje nadążają za rzeczywistością). Już od dawna wiadomo, że to prędkości anachroniczne, a dochodzą do tego inne ograniczenia, jak ograniczona 45 minut sesja. Biorąc pod uwagę, że  operatorzy komórkowi w stosunkowo atrakcyjnych cenach oferują mobilny dostęp do internetu, z samorządowych hotspotów mało kto chce korzystać. O wiele większą popularnością cieszy się Wi-Fi w komunikacji miejskiej. Przewoźnicy nie muszą pytać UKE o pozwolenie. Oczywiście, w takich miastach, jak Gdańsk, gdzie jest dużo zagranicznych turystów , hotspoty – nawet z anachronicznymi ograniczeniami – spełniają swoją rolę.

Charakterystyczne, że jeszcze kilka lat temu podczas konsultacji nowych darmowych hotspotów protestowali operatorzy – czy to Polkomtel, czy Polska Izba Informatyki i Telekomunikacji. Dziś zazwyczaj stanowisko zgłasza tylko UOKiK – że nie widzi przeszkód. Dla Polkomtela Wi-Fi o prędkości 512 kb/s to sprawa, którą nie warto się zajmować. 

Dawniej PIIT potrafiła przeprowadzić śledztwo, by ogłosić z triumfem, że w Nowym Sączu hotspoty przekraczają prędkość 256 kb/s i można korzystać z prędkości 257 kb/s. Według PIIT był to skandal. Lobbing operatorów sprawił jednak, że w praktyce wiele samorządów, chcąc uniknąć nieprzyjemności, przykręcało prędkość nawet poniżej 256 kb/s. W efekcie nie dało się z nich korzystać. Pieniądze publiczne były więc marnowane.

Swoistym kuriozum była decyzja UKE dla województwa łódzkiego, które za kwotę blisko 16 mln zł wyposażyło w hotspoty osiem szpitali  (miały służyć także lekarzom) i wnioskowało, by chorzy i odwiedzający ich goście mogli korzystać z internetu o maksymalnej przepływność na poziomie 2 Mb/s. UKE zgodził się tylko na 512 kb/s. Formalnie do decyzji trudno się przyczepić, ale pytanie o sens skali poniesionych wydatków (2 mln zł na placówkę) przy takich regulacjach narzuca się samo.

Samorządy w Polsce już dawno straciły entuzjazm do tego typu przedsięwzięć Oczywiście, realizując programy unijne  8.3 POIG, czy budując z RPO sieci samorządowe, uruchomienie i utrzymanie hotspotów JST miały z reguły  wpisane w projekty. Według UKE, w Polsce obecnie działa niemal 4,5 tys publicznych hotspotów. Jednak niejednokrotnie, gdy rozmawiałem z samorządowcami, mówili mi, że są dla nich kulą u nogi i dziś by się nie zdecydowali na ich uruchomienie.

Ciekawe więc, czy unijna inicjatywa WiFi4EU w sprawie hotspotów (a KE postuluje m.in. uproszczenie procedur planowania i mniej rygorystyczne obowiązki regulacyjne), ożywi zainteresowanie wśród polskich samorządów, skoro praktyka regulacyjna w Polsce raczej zniechęca, niż zachęca.