Orange sczepił się z ministrem cyfryzacji o „prawa autorskie” do cybertarczy. Na miejscu zainteresowanych spuściłbym parę i skalkulował korzyści z zaistniałej sytuacji.
W ubiegłym tygodniu Ministerstwo Cyfryzacji ogłosiło pakiet inicjatyw, których celem jest wzmocnienie cyberodporności kraju na różnych poziomach i w różnych obszarach. Dla tej inicjatywy zespół komunikacji ministerstwa wymyślił chwytliwą nazwę „Cybertarcza Rzeczpospolitej Polskiej”. To dobra nazwa. Tak samo uznał Orange Polska, kiedy 9 lat temu wprowadził do swojej oferty sieciowego firewalla zabezpieczającego usługi dostępu do internetu.
Nie wiem, czy ktokolwiek w MC sprawdził, czy określenie „cybertarcza” funkcjonuje już w obiegu publicznym. Nie wiem, czy nawet powinien był to zrobić. Nie wiem, czy stwierdził kolizję z marką handlową Orange, a jeżeli tak, to czy ją zlekceważył. Bo w końcu skoro jest miejsce na „chmurę publiczną” i „chmurę prywatną”, to tak samo może na dwie tarcze?
Jeżeli MC zlekceważyło, to Orange nie zlekceważył. Nie wiem, czy miał obawy o cokolwiek więcej niż komunikacyjne zamieszanie, bo rządowa cybertarcza nie jest konkurencyjnym produktem. Faktycznie konsumentom mogłoby się zajączkować co jest co, ale nie wiem, jaka z tego praktyczna szkoda i dla kogo?
Jeżeli nawet obawa była nadmierna, to i tak operator zwrócił się do ministerstwa z prośbą o zaprzestanie korzystania z określenia cybertarcza „w celach nie związanych z aktywnościami Orange Polska”. Na takie dictum komuś w MC musiało podjechać do gardła, albowiem reakcja była gwałtowana i emocjonalna. Trochę bardziej w retoryce poprzedniej władzy niż aktualnej – zwłaszcza jej lewego skrzydła. Wielka, zagraniczna korporacja została pouczona, że ma nie zawłaszczać języka polskiego.
Co do meritum, to mam wątpliwości co do roszczeń Orange, choć nie wątpię, że znajdzie prawników, którzy stwierdzą, że prawo jest po jego stronie. Sprawa jest kontrowersyjna, bo już nie raz słyszeliśmy o roszczeniach do powszechnie stosowanych określeń, które wielkie firmy chciały opatentować. Nie z arogancji, tylko dlatego, że taki patent daje określone korzyści.
Jestem jednak cokolwiek zdziwiony nadzieją Orange, że uda się wymóc na polityku (ministrze Gawkowskim) rezygnację z kluczowego elementu (nazwy) już ogłoszonego publicznie projektu (Cybertarcza RP). Toż by była sromotna kapitulacja! Wysłanie przez Orange listu do ministerstwa, było jak mocne dmuchnięcie w tlący się ogień, ale już opublikowanie tego listu przez ministerstwo, było jak dolanie do ognia benzyny. Sądząc z pojednawczego tonu rzecznika Orange, przynajmniej niektórzy się zreflektowali.
Nie wiem, jaki mógłby być kompromis, bo nie wyobrażam sobie, by którakolwiek strona wycofała się ze stosowania określenia „cybertarcza”. Domyślam się raczej wytyczenia jakiejś ulotnej demarkacyjnej linii w komunikacji obu podmiotów, która to linia będzie czytelna… wyłącznie dla zainteresowanych stron.
Dla przeciętnego odbiorcy będzie jedna cybertarcza i druga cybertarcza, a nad subtelnościami nikt się nie będzie zastanawiał. Ale nie widzę powodu do zmartwienia. Im więcej komunikacji dotyczącej zagrożeń, jakie czyhają w sieci, tym lepiej dla wszystkich. Zwłaszcza, że problem raczej będzie się wzmagał. Dwie cybertarcze zaś, to więcej niż jedna cybertarcza.
Piątkowe komentarze TELKO.in mają charakter publicystyki – subiektywnych felietonów, stanowiących wyraz osobistych przekonań i opinii autorów. Różnią się pod tym względem od Artykułów oraz Informacji.