Ja to mam w wakacje pecha – zawsze trafiam na miejsca w Polsce, gdzie są kłopoty z zasięgiem komórkowym, choć takich wcale nie szukam. Nie mówię tu nawet o dostępie LTE, by korzystać z internetu mobilnego, ale o braku możliwości korzystania z telefonu komórkowego. I wcale mnie to szczególnie nie cieszy.
Od lat operatorzy (czy UKE w swych raportach) podają, że zasięgi sieci mobilnych są na poziomie ponad 99 proc. populacji i trochę niższe, jeśli chodzi o terytorium kraju. I tak np. Orange w swym raporcie z działalności za I półrocze tego roku zapewnia, że zasięg jego sieci w technologii 4G z wykorzystaniem wszystkich pasm na koniec czerwca obejmował 99,9 proc. populacji na 98,5 proc. terytorium Polski.
Dane te są mniej więcej zgodne z raportem UKE o rynku telekomunikacyjnym za 2023 r., choć jego autorzy są dość nieściśli w podawaniu danych. W jednym miejscu znajdujemy bowiem informację, że w 2023 r. 98 proc. terytorium Polski znajdowało się w zasięgu pasm radiowych zapewniających dostęp do internetu mobilnego w technologii 4G/LTE (str. 9 raportu). W innym natomiast miejscu (str. 76), że praktycznie cały obszar kraju (99 proc.) na koniec 2023 r. był objęty zasięgiem internetu mobilnego o maksymalnej prędkości co najmniej 100 Mb/s. Jeden procent to niby nie różnica, ale w tym przypadku ma znaczenie.
UKE zauważa, że obszary o niższych parametrach prędkości internetu ograniczyły się do terenów niezurbanizowanych – szczególnie górskich, w tym Bieszczadzkiego i Magurskiego Parku Narodowego, oraz dużych kompleksów leśnych np. Drawieński Park Narodowy, Puszczy Solskiej, czy Puszczy Noteckiej. Regulator informuje też, że 2 proc. powierzchni kraju jest poza zasięgiem pasma 800 MHz i dotyczy to pasa terenu szerokości około 10 km wzdłuż granicy z Rosją i Ukrainą. Wynika to z (nie)porozumień z tymi krajami.
Zawsze do tych procentów zasięgu sieci mobilnych na poziomie 99 proc podchodziłem nieufnie, oceniając, że są to dane „dmuchane”, czyli lekko na wyrost.
Jak to w rzeczywistości wygląda mogłem się przekonać, wędrując w te wakacje ścieżkami szlaku karpackiego, zwanego też granicznym, bo biegnie on w dużej części granicami ze Słowacją i Ukrainą. Uchodzi za najdzikszy szlak górski w Polsce, bo też i turystów (poza kilkoma odcinkami w Bieszczadach) jest tam niezbyt wielu, trawy i chaszcze wysokie, a oznaczenie szlaków nie zawsze najlepsze. Rozpoczyna się w Grybowie w Beskidzie Niskim, biegnie przez to pasmo, potem przez Bieszczady, Góry Sanocko-Turczańskie, Pogórze Przemyskie i Dynowskie, by znaleźć finał w Rzeszowie. Można też zacząć odwrotnie, co jest ponoć częściej wybierane. W sumie ok. 450 km.
Przez pierwsze dni, wędrując przez Beskid Niski, raczej nie było specjalnych kłopotów z zasięgiem, choć oczywiście w lasach – co naturalne – są miejsca martwe, ale też dobrze działa roaming ze Słowacją. Co prawda w studenckim schronisku (chacie) w Zyndranowej (działającym tylko w wakacje i długie weekendy), gdzie nocowałem, zasięgu trzeba było trochę szukać, ale udało się nawet obejrzeć na smartfonie jeden z półfinałów Mistrzostw Europy w piłce nożnej.
Potem jednak, czym bliżej Bieszczad, było gorzej. Idąc z Zyndranowej do Łupkowa, który można uznać za początek Bieszczad (naturalną granicę między Beskidem Niskim a Bieszczadami stanowi Przełęcz Łupkowska) już odczułem, że brak zasięgu stanowi kłopot. Otóż rezerwując rano nocleg w schronisku Radosne Szwejkowo (nazwa nieprzypadkowa, bo wojenny szlak Szwejka wiódł m.in. przez Przełęcz Łupkowską) właścicielka pytała mnie, o której dotrę, by przygotować pierogi na kolację. Zadeklarowałem, że około 18.00, ale się przeliczyłem, bo do przejścia miałem ponad 40 km, był duży upał i dotarłem około godzinę później. Chciałem zadzwonić, by poinformować, że będę jednak po 19.00. Mimo ponawianych prób nie dało rady, bo ciągle byłem poza zasięgiem (szedłem głównie lasem i nawet roaming słowacki nie działał).
Jednak nawet w samym Łupkowie, w którym znajduje się imponujący budynek stacji kolejowej (przez miejscowość biegnie linia kolejowa z Zagórza na Słowację), z zasięgiem komórkowym jest kiepsko. W schronisku szybko mnie poinformowano, w jakie miejsca się udać, aby nawiązać połączenie telefoniczne – albo wejść 300 metrów na pobliską górą albo udać się na stację, gdzie między jednym a drugim torem można złapać sieć. Wybrałem to drugie rozwiązanie. Zadziało, ale oczywiście o żadnym LTE i internecie mobilnym nie było mowy. Tak więc Łupków jest w tym 1 proc. miejsc w Polsce, gdzie zasięgu 4G nie ma.
– To Bieszczady, więc kłopoty z zasięgiem to rzecz naturalna – wyjaśniła mi sympatyczna właścicielka schroniska.
Następnego dnia szedłem karpackim szlakiem do Roztok Górnych (leżących stosunkowo niedaleko Cisnej). Jedynym bardziej cywilizowanym miejscem na tym ok. 35-km odcinku jest Balnica, dokąd dociera turystyczna kolejka bieszczadzka i jest tam sklepik, którego właściciel prowadzi też małe schronisko Przystanek Balnica. W Balnicy jednak też nie ma zasięgu komórkowego. Właściciel schroniska, jakimś łączem jednak dysponuje, bo gdy w sklepie zrobiłem sobie przerwę udostępnił mi dostęp do sieci jakiejś znajomej. To jednak dobro reglamentowane, bo instruował ją, by nie zdradzała, że jest możliwość korzystania z sieci słowackiemu turyście, który zamierzał tam nocować i też się pytał o internet.
– No cóż na zbliżający się wieczór będzie musiał zadowolić tylko piwem – pomyślałem (już zresztą siedział nad kuflem i wyglądał na zadowolonego).
Trochę zaskoczyło mnie natomiast, że praktycznie poza zasięgiem komórkowym są Roztoki Górne. O LTE nie ma tam mowy, a połączenia telefoniczne się rwały. Aby tam przenocować musiałem zejść ok. 1,5 ze szlaku. Co prawa, do niedawna stało tam zaledwie kilka domostw. Po wojnie niewielu było chętnych, by się osiedlać, bo straszyły niedźwiedzie, ale w ostatnim czasie pojawiło się sporo nowych budynków i wiele wskazuje, że to urokliwe miejsce coraz bardziej będzie się cywilizować.
Kiedy więc z Roztok Górnych dotarłem do Ustrzyk Górnych poczułem się jakbym znalazł się w centrum cywilizacji – z zasięgiem żadnego problemu, do tego sklepy i bary. Co za odmiana.
Jednak już bieszczadzkie schronisko Koliba, które było jedną z moich destynacji podczas wędrówki, jest odcięte od sieci komórkowych. Po cywilizowanych Ustrzykach Górnych, to mnie trochę zaskoczyło. Po drodze do Koliby próbowałem załatwić sobie nocleg na następny dzień. Podczas wędrówki zadzwoniłem do upatrzonego wcześniej obiektu, ale miejsc tam nie było.
– No dobrze, gdy dotrę do Koliby sprawdzę inne możliwości – pomyślałem.
A tu klapa, bo smartfon informuje o braku usługi. Na szczęście jest jeszcze niezawodna telefonia stacjonarna. Pani prowadząca schronisko udostępniła mi taki telefon i mogłem zadzwonić do żony, by znalazła mi jakąś miejscówkę na nocleg na następną noc. Udało się.
Ktoś może powiedzieć, że wszystkie miejsca na nocleg można zamówić wcześniej przed wyruszeniem na kilkunastodniową wędrówkę. Jednak podczas, takiej dość wyczerpującej wyprawy różne rzeczy mogą się wydarzyć i często plany trzeba korygować. Dlatego lepiej to robić z dnia na dzień i do tego zasięg komórkowy bardzo się przydaje. Nie wszystko zresztą można przewidzieć, np. że dopadnie zatrucie lub wirus i będą kłopoty żołądkowe, co wiązało się z poważną korektą planów.
Oczywiście, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie przekonywać, że bycie poza zasięgiem komórkowym w wakacje jest super. Autor jednego z blogów zachwyca się, że dotarł do 5 miejsc w Bieszczadach, gdzie można odpocząć od internetu. Oprócz Koliby wymienia rzeczywiście odludne i znajdujące się blisko granicy i w bezpośredniej bliskości Ukrainy Sokoliki czy Torfowiska Tarnawa Niżna, a także Jeziora Duszatyńskie i Łopienkę, gdzie znajduje się urokliwa cerkiew. Jednak są to miejsca, gdzie nikt nie mieszka, choć w Łopience w wakacje działa noclegowa baza studencka. Można by do tej listy dodać i inne miejsca, jak schronisko Jaworzec, choć może coś się tam zmieniło, bo w tym roku nie byłem. To jednak mało prawdopodobne ze względu na położenie schroniska.
A czy rzeczywiście bycie poza zasięgiem komórkowym jest aż tak ekscytujące? Pani prowadząca schronisko w Kolibie mówiła mi, że niektóre osoby sobie to chwalą, bo np. mogą się bardziej skupić na rozmowach z przyjaciółmi czy rodziną, nie zaglądając co chwilę do smartfona. W samej Kolibie jest jednak internet satelitarny (Tooway) od kilkunastu lat. W zeszłym roku miał jakąś awarię, ale usługodawca wymienił sprzęt. Dzięki temu w Kolibie działa np. terminal płatniczy i można płacić kartą. A to cenne, bo na takich szlakach jak karpacki, bankomaty nie wyrastają jak grzyby pod deszczu. Zarządzająca schroniskiem marzy o Starlinku, ale abonament jest drogi. I mimo wskazywanych zalet bycia poza zasięgiem komórki, ma nadzieję, że to się zmieni, bo mimo wszystko w Bieszczadach internet mobilny pojawił się w wielu miejscach, gdzie wcześniej go nie było.
Tak jest np. w Chacie Socjologa w paśmie Otrytu. Gdy podczas wędrówki tam przysiadłem i wyjąłem komórkę zwrócono mi uwagę, że przed wejściem do głównej sali jest informacja o zakazie używania telefonów komórkowych, by nie psuły jej klimatu. Ku przestrodze na ścianie wiszą porozbijane wiekowe komórki. Jednak młodzi ludzie tam pracujący na zewnątrz używają smartfonów i wspominają, że jeszcze kilka lat temu o zasięgu nie było mowy.
Do Chaty Socjologa internet dotarł więc prędzej niż prąd czy bieżąca woda, których tam nie ma. Nie można tam też kupić jedzenia, a jedynie przenocować ze swoim śpiworem. Czy więc dostępność sieci mobilnych zabija magię i urok takich miejsc? Ja nie podzielam takiego punktu widzenia. Idąc samotnie przeważnie bezludnym górskim szlakiem, wolę być jednak w zasięgu.
Piątkowe komentarze TELKO.in mają charakter publicystyki – subiektywnych felietonów, stanowiących wyraz osobistych przekonań i opinii autorów. Różnią się pod tym względem od Artykułów oraz Informacji.