
Publikacja informacji o wyższej dywidendzie Orange wywołała radosny rechot wśród dużej części osób komentujących telekomunikacyjną rzeczywistość. „Rynek w ruinie a Orange ma 700 mln na wypłatę dywidendy”.
Duże przedsiębiorstwa telekomunikacyjne mają się dobrze. W większości. Obsługują zadłużenie, inwestują, w niektórych latach są w stanie wypłacać dywidendy. Kopalnie węgla w sumie też (przynajmniej część), a jednak to inna rzeczywistość gospodarcza. Co więc tak naprawdę pozwala ocenić, czy spółka ma się dobrze? W przypadku spółek giełdowych odpowiedź powinna być dosyć prosta – ich rynkowa wycena. Co ona mówi o przypadku Orange?
Dziesięć lat temu kurs akcji wynosił 9,42 zł (co, uwzględniając inflację, byłoby dziś równe 13,98 zł). Ile zarobił inwestor na tej inwestycji przez dziesięć lat? W dniu, kiedy to piszę, kurs wynosi 8,46 zł. Z tej perspektywy inwestor stracił więc 5,5 zł na każdej akcji (uwzględniając zmianę wartości pieniądza w czasie). No ale z pewnością te sowite dywidendy wynagrodziły mu stratę? Niestety też nie – przez ostatnich dziesięć lat zgarnął ich tylko 4,38 zł z każdej akcji. Dziesięć lat i strata na inwestycji prawie 20 proc. (bo jeszcze podatek Belki). Właściwie na tym można by zakończyć ten tekst.
Teraz, nawet jakby Orange rozdał 7 mld zł zamiast 700 mln zł, to zapewne wciąż by nie wystarczyło, by przywrócić kolor zielony w oczach wszystkich inwestorów.
A jakby spojrzeć 15 lub 20 lat wstecz? Wtedy akcje Orange kosztowały ok. 16 i 22 złotych, tj. odpowiednio dwa i trzy razy więcej niż dziś. Czy ich wartość spadła dlatego, że Orange jest tak słabą spółką? Słabo zarządzaną? Nie ma mowy. Jest byłym monopolistą i jednym z kluczowych podmiotów, na którego plecach Polska chce opierać swoją cyfrową przyszłość. Z jednej strony fundament gospodarki a z drugiej – nikt nie weźmie tych akcji, jeżeli nie dostanie sowitej dywidendy. Czy to nie dziwne?
Żyjemy w świecie, w którym przepływ pieniędzy jest globalny. Inwestor może kupić akcje polskiej spółki telekomunikacyjnej albo spółki, która po jej sieciach dostarczy bajki czy inne tiktoki. I wybiera to drugie, mimo że średnia stopa dywidendy dla spółek FAANG to 0,2 proc. ‒ 30-krotnie mniej, niż proponowane przez Orange. Tam to musi być: „ale ruina, skoro nie stać ich na porządną dywidendę...”. Dlaczego więc płacą tak mało? Bo mogą. Wartość akcji przykładowego Alphabetu urosła w ostatnich 10 latach 7,5-krotnie.
Wysokość dywidendy jest zazwyczaj odwrotnie proporcjonalna do nadziei, jakie rynek pokłada w danej spółce. Jeżeli liczymy, że akcje będą rosły – kupujemy. Jak nie – liczymy na dywidendy. Z tego punktu widzenia te 700 mln zł, to cena ograniczonego wzrostu wartości akcji. Nawet nasz sponiewierany WIG20 jest dziś o ponad 10 proc. wyżej, niż był 10 lat temu (niewiele, ale do przodu). To telekomunikacja zasłużyła więc na „szczególne” traktowanie inwestorów.
Wypłata dywidendy często oznacza, że spółka nie ma radykalnie lepszego pomysłu na zapewnienie wartości inwestorom. Czytaj – pomysłu jak przełożyć wydatki na cenę akcji. To częściowo widać po historii wypłacanych dywidend. Gdy potrzeba środków na inwestycje – zawieszamy dywidendę. Cele inwestycyjne się kończą ‒ stopniowo przywracamy. Jest to więc niemiły wniosek z wypłaty dywidendy przez Orange – dalsze inwestycje przestają być konieczne i/lub uzasadnione ekonomicznie. To ta sama strona medalu, co rezygnacje z inwestycji w KPO i FERC.
Nie zapomnijmy też, że 6 proc. planowanej stopy dywidendy Orange, to mniej niż oprocentowanie polskich obligacji skarbowych. Inwestor, chcąc kupić akcje Orange, musi więc liczyć na to, że ich cena będzie rosła. O ile więc nie jest „ryzykantem”, to bardziej mu się opłaca finansować polskie emerytury, niż inwestować w polską przyszłość. I Orange o tym wie. Musi więc przelicytować polskie państwo w konkursie o kapitał. W ten sposób jednak Orange (i inne podmioty w podobnej sytuacji) jest „karany” podwójnie. Nie tylko bez deklaracji przyszłych wypłat mało kto jego akcje kupi, to jeszcze pozbawia się go środków na przyszłe inwestycje.
Nie jest też tak, że te 700 mln zł „zbywa” Orange’owi. Orange (tak jak i inne podobne spółki) ma wielomiliardowe zobowiązania. W moim „zdroworozsądkowym” odczuciu taka dywidenda jest wypłacana z dotychczasowego, niespłaconego długu. Tak – nie ulega wątpliwości, że Orange jest w stanie jednocześnie spłacać długi i „dzielić się zyskami”. Ale czy w życiu prywatnym bezkrytycznie uznalibyśmy to za rozsądne?
Dzisiejsza gospodarka opiera się na oczekiwaniach inwestorów co do przyszłości. Państwo publicznie pokazując, że zamierza dociążać rynek nowymi obowiązkami daje inwestorom znak. I inwestorzy to widzą. Mądry gospodarz powiedziałby publicznie, że rozumie trudną sytuację i zrobi wszystko, by telekomy odciążyć. To pozwoli spółkom przekonać inwestorów, że warto u nas inwestować, nawet jeżeli dywidenda będzie chwilowo niższa. Dzięki temu 700 mln zł mogłoby zostać w Polsce. A to byłby sukces. Ale do takiego myślenia jeszcze chyba kawałek…
PS. Drogie Orange – wybacz publiczną wiwisekcję. Osobiście wierzę w przyszłość waszych akcji, które w ostatnim czasie zasłużenie rosną.
PPS. Prezentowane kwoty to szacunek, nie kalkulacja. W szczególności nie liczyłem wartości dywidend w czasie. Polegałem na internetowych kalkulatorach. Można oczywiście znaleźć miesiące, w których inwestycje przyniosły większą rentowność, ale mówimy o trendach.