Szkoły szkołami, ale „cywilnych” lokalizacji do podłączenia będzie w POPC 70 razy więcej. Budżet na podłączenie gospodarstw domowych jest kilkakrotnie wyższy, niż budżet na projekt szkolny. Poza tym, ja się zawsze będę upierał, że choć projekt szkolny piękny i dobry, to podłączenie użytkowników indywidualnych jeszcze piękniejsze, i jeszcze lepsze. Dlatego chciałbym wierzyć, że 2. konkurs zostanie przygotowany lepiej, niż 1.
Mam świadomość, że potencjalni beneficjenci 2. konkursu współpracowali znacznie ściślej z resortem cyfryzacji i z CPPC, niż to miało miejsce w przypadku 1. konkursu. I że wiedzą znacznie więcej o planach resortu, niż to resort oficjalnie zdradza. Kluczowe będzie wyznaczenie obszarów wsparcia i określenie minimalnego pokrycia każdego obszaru siecią. „T-exit” z POPC wskazuje, że nadal preferowane będą technologie stacjonarne.
Przyznaję, że ustalanie w 2016 r. warunków hurtowych dla sieci eksploatowanych najwcześniej za 2-3 lata byłoby – delikatnie mówiąc – stratą czasu. Nie rozumiem natomiast, że nie ma problemu z nierównym traktowaniem operatorów. Beneficjentom 1. konkursu narzucono ścisłe zasady hurtowej oferty, beneficjentom 2. konkursu – nie będą narzucone (poza ogólną deklaracją). Oczywiście, ten kij ma dwa końce. Beneficjenci 1. konkursu – czy im się to podoba, czy nie – dosyć dokładnie wiedzą, na jakich zasadach muszą udostępnić swoją sieć. Beneficjenci 2. konkursu zaś potencjalnie siedzą na tykającej hurtowej bombie o bliżej nieznanym czasie wybuchu i bliżej nieznanym równoważniku trotylowym. Kto może zgadnąć, jakie za 2-3 lata zostaną im narzucone warunki?
Prosta arytmetyka pokazuje, że przyjęcie około 80 obszarów konkursowych oznacza 40-50 mln zł wsparcia na każdy z nich. Dużo, ale daleko mniej, niż 300 mln zł, jakie dopuszcza POPC. Bodaj, czy nie w zasięgu konsorcjów i spółek mniejszych operatorów (w ich przypadku trudniejszą barierą zdają się kwestie organizacyjne, niż finansowe).
Jeżeli chodzi o szkoły, to nie bardzo podoba mi się rola NASK w całym tym interesie. Dostęp do internetu, to usługa mało skomplikowana. Standardy techniczne dla szkolnych łączy można narzucić, niekoniecznie konserwując archaiczną agendę państwową, której rolę swobodnie mogliby spełnić wyłonieni w przetargu przedsiębiorcy telekomunikacyjni. Rozumiem, że dzisiaj łatwiej przekierować budżetowe środki do jednostki podległej Ministerstwu Cyfryzacji, ale już za trzy lata...? Dlaczego władze gmin miałyby płacić za utrzymanie szkolnego internetu jednostce centralnej, zamiast na przykład działającym na ich terenie przedsiębiorcom telekomunikacyjnym?
Przyklaskuję elastyczności technologicznej na jaką zdecydowało się Ministerstwo Cyfryzacji, dopuszczając do użytku szkolnego radiolinie. Tutaj nie zgadzam się z szanownym redakcyjnym kolegą Tomkiem Świderkiem, że szkoły bezwzględnie należy podłączać „światełkiem”. Według mnie, jest wiele placówek szkolnych, którym przez lata (albo już na zawsze) wystarczy dobrze skonfigurowana radiolinia.
Nie można jednak wykluczyć, że zapotrzebowanie na pasmo kiedyś radykalnie wzrośnie. Należy być przygotowanym, że do szkół jutro podłączonych radioliniami, pojutrze trzeba będzie jednak doprowadzić linię stacjonarną – albo na koszt beneficjentów POPC w okresie trwałości projektu (lub w okresie dysponowania przez nich dotowaną infrastrukturą), albo na koszt państwa. Uczniowie wszystkich szkół w kraju powinni mieć takie same możliwość korzystania z dobrodziejstw nowoczesnej telekomunikacji.