– Ta danina powinna stanowić swego rodzaju opłatę na rzecz rozwoju infrastruktury, z której korzystają giganci internetowi – przekonuje Marek Zagórski, minister cyfryzacji w wywiadzie dla DGP. Jak dodaje, podatek mógłby wejść w życie za minimum dwa–trzy lata.
– W projekcie ustawy budżetowej na 2020 r. nie ma przewidzianych wpływów z podatku cyfrowego. I nie należy tego wiązać z wizytą wiceprezydenta USA. Wpływy nie są ujęte, ale to nie znaczy, że rezygnujemy z tych planów. Cały czas podkreślamy, że ten podatek ma sens, ale tylko wtedy, gdy będzie wprowadzony w całej UE. W poprzedniej kadencji KE nie udało się tej sprawy uzgodnić, kilka państw członkowskich zapowiedziało jakieś swoje przepisy w tym zakresie, dlatego my również podjęliśmy takie prace. Szacowaliśmy, że podatek cyfrowy może dać ponad 200 mln zł rocznie, więc nie jest to zbyt duża kwota. Na razie liczymy, że nowa KE podejmie temat. Moim zdaniem powinien być to podatek ogólnounijny i stanowić swego rodzaju opłatę na rzecz rozwoju infrastruktury. To wydaje się sprawiedliwe, bo platformy takie jak Facebook czy Google, od których chcemy pozyskiwać pieniądze, mają bardzo wysoką stopę zwrotu, bazując na infrastrukturze, którą budują europejskie firmy telekomunikacyjne i nie mają z tego należnych profitów. Za ogólnounijnym charakterem podatku cyfrowego przemawia także to, że wprowadzenie go przez poszczególne kraje członkowskie groziłoby zjawiskiem konkurencji podatkowej, a tego przecież nie chcemy.
Moim zdaniem najlepszy byłby ryczałt od przychodów generowanych na terenie danego państwa członkowskiego lub całej Unii. To najprostsze rozwiązanie.
Więcej w: Podatek cyfrowy? Ma sens, ale tylko w całej UE (dostęp płatny)